Z natury jestem samotnikiem i mogłabym przesiedzieć wiele tygodni w swojej różowej samotni "nie licząc godzin ni lat..", nie wychodząc z domu... i to bez uszczerbku na zdrowiu psychicznym.
Co mi tam jakieś parki, molo, lasy czy spacery brzegiem morza.. Umiem bez tego żyć mając świadomość, że to wyłącznie mój wybór.
Nadszedł jednak dzień, w którym moje mieszkanie przestało być azylem - a stało się więzieniem, bo to ktoś obcy zakazał mi uczestniczenia w życiu miasta...i właśnie wtedy zatęskniłam do ludzi i miejsc.
Siedzę więc sobie i szukam pretekstu by ponarzekać.
O siebie się nie lękam, bo stara jestem i pożytku ze mnie niewiele chociaż sporo mam jeszcze werwy i możliwości... ale o młodych się boję... i nie tylko wirusa mam tu na myśli ale i bazujący na nim, tragiczny stan kraju... czyli tego co młodzi mogą stracić... Bezrobocie już szczerzy mordę i otwiera wrota niedostatkowi a nawet bezdomności... Ja sama drżę o moje "miliony" spekulując, czy lepiej zostawić je w banku czy trzymać w skarbonce... Ale chyba zboczyłam z tematu...
Co może robić emeryt aby nie zwariować z nudów - będąc odciętym od świata..?
Ja się tym nie martwię...
Wróciłam do nauki j. hiszpańskiego, dokończyłam czytać Biedronia i Lemańskiego, próbowałam narysować Natana ale na niczym nie umiałam zatrzymać się na dłużej.
O internecie, konsoli i robieniu kolaży - nie wspomnę, bo to przecież moja codzienność... tylko czy nie zaczęło mi trochę odbijać..?
Bo co powiecie na to ?- Babcia Bogusia na ołtarzu.. taka sobie ateistyczna, podstarzała, słowiańska Mona Liza... i ta wisienka na torcie czyli modlący się do niej kurdupel.
A najlepsze jest to, że nieźle się tym bawię i nikt nie może mi tego zabronić...
Nadmiar wolnego czasu trochę mnie przydusił więc wróciłam do wspomnień... do pierwszych wierszy, starych filmów, fotografii z czasów gdy nie bałam się spoglądać w lustro... znalazłam nawet fotkę mojej pierwszej szczeniackiej miłości...
O wielu wydarzeniach sprzed lat przypomniałam sobie właśnie dzięki fotografiom, n.p. tu, razem z Cezarym w jednym z odcinków jako "baba w niebieskim"...
Wróciłam też myślami do Rzymu i Wenecji ...
Od tygodni włóczyłam się po mieszkaniu- szukając celu... no i znalazłam.
MASECZKI - wyzwanie na czasie.
Chociaż szycia nie cierpię, to teraz dałam się wciągnąć w ten maseczkowy szał... a więc : Alleluja i do przodu..!!!