Wracam do "Budy"...

Uniwersytet Trzeciego Wieku... Cóż to za dziwadło..??

Z jednej strony miła dla ucha nazwa uczelni, a z drugiej .. hmmm !! Czy zewsząd musi mnie bombardować informacja, że nie jestem już zgrabnym, zdrowym i ślicznym dziewczęciem z ukrytą pod ciemnymi , długimi lokami - głową pełną zwariowanych pomysłów ..? Że moje różowe okulary , które były przez lata bezpiecznie zadomowione na moim ślicznym nosku... wraz ze mną odeszły na zasłużoną emeryturę...?

Młodość..! Gdzie jesteś..? Cóż... teraz można cie znaleźć jedynie na nadgryzionych zębem czasu - starych fotografiach ...

A może powrót do szkolnej ławy da złudne poczucie zatrzymania a nawet cofnięcia się galopującego czasu..??


Zostań w domu...

czwartek, 23 listopada 2017

72- Listopadowe środy...

   Listopad to smutny miesiąc... Ludzie noszą szare ubrania, w lustrach widzą  szare twarze a ich  myśli i nastroje też nie bywają tak kolorowe jak n.p. w październiku.
    Wiem o tym gdyż mam podobnie...
 Ale obecny listopad jest wyjątkowy... odmienny.
   W środę (ósmego) w kawiarence przy molo, pierwszy raz świadomie i z własnej nieprzymuszonej woli, bez czynnego wsparcia innej osoby - zaprezentowałam  całość swojej poezji... i  poszło  jak z płatka... a słuchaczy było prawie dwudziestu.
 Po raz pierwszy przyszedł mój brat, choć podejrzewam, że nie obyło się bez nacisków ze strony  jego lepszej połowy. Zjawił się również Przemysław- Wielki Mistrz Zakonu Feniksa. (niewtajemniczeni- nie muszą wiedzieć wszystkiego).
 Ku mojemu zdziwieniu przybyła również osoba, której wejścia na 3 piętro  (z powodu nieczynnej windy)- raczej bym się nie spodziewała.
 Elżbieta S. (powinnam poświęcić jej odrębny wpis)-  swoje 93 urodziny obchodziła wiele księżyców temu.
Tymczasem ona, jakby nie przyjmowała do wiadomości  zapisów metrykalnych.
Zaraz po wejściu zapodała nam swój słoneczny uśmiech i to bez jakichkolwiek objawów zadyszki.

 Na koniec spotkania były kwiaty, czekoladki i uściski.
      Dla mnie najważniejsza była świadomość, że odniosłam kolejne zwycięstwo nad  jednym z wielu moich lęków.
  Lęk przed  występem publicznym, ten, który doprowadzał mnie do stanów paniki, jąkania się i innych nieprzyjemnych  zjawisk - nie raczył się pojawić ...
We wrześniu 2016  zagubiła się owa paskuda gdzieś  w gdańskim ECS i do tej pory nie wróciła...
Więc  jeśli ją ktokolwiek widział, ktokolwiek coś wie- niech to zatrzyma dla siebie.




   15 listopad...  Tym razem wraz z Joanną słowami rzeźbimy przestrzeń biblioteki na Brodwinie.
  Kolejny wieczór, który mogę zaliczyć do udanych... czyli kolejna fantastyczna środa.
Tu na słuchaczy, oprócz strawy dla ducha czekała również strawa dla ciała...
Było wino, ciasto i takie tam inne niezdrowe słodkości...



Czy mam pisać o kolejnej niosącej mi uśmiech środzie..? Nie powinnam, bo to z UTW związku nie ma, chociaż notariusz- jakby nie patrzeć- młodością nie grzeszył.




piątek, 30 czerwca 2017

71- Kościelnym szlakiem...

 Ostatni wtorek czerwca...Wprawdzie świt zaspany każe mi się obrócić na drugi bok... ale  budzik stawia mnie do pionu.  
Zaopatrzona w kanapki z pomidorem i aparat foto- jestem gotowa na dalszy ciąg przygody "na szlaku różnych wyznań".
  Dla przypomnienia sobie oraz tym, którym nie chce się wejść we wcześniejsze wpisy- zapodaję, że byliśmy już:
W żydowskiej synagodze,  w meczecie u arabów ale i u tatarów, w cerkwi prawosławnej...
 gościli nas również świadkowie Jehowy i buddyści...   zahaczyliśmy też o kościół ewangelicko-augsburski w Sopocie... ...
 Poza tym  nawiedzili nas  bahaici  oraz  wyznawcy  wyjątkowo smacznego (z nazwy) kościoła fruwającego spaghetti bolognese...
 Jednak  najbardziej cenię sobie czas, w którym mogłam poznać religię  Słowian czyli naszych przodków, która zwie się  rodzimowierstwo.
 (przydałoby się jeszcze odwiedzić amiszów i mormonów... ale na wiele nie liczę. )

 Na obecny  wtorek zaplanowani byli unici czyli wizyta w kościele greckokatolickim.
Obowiązuje tam obrządek bizantyjsko słowiański, który ponoć jest wyjątkowo barwny i śpiewny.
Wystrój świątyni w tonacji oranż i złoto przeplatany różnymi odcieniami czerwieni i błękitu...
 i tylko jeden witraż.
 Kapłan,  -tak na oko-  starszy ode mnie, wprowadził nas w klimat i historię kościoła a potem (cóż za nieostrożność) zgodził się odpowiadać na nasze pytania ale i sam  potrafił zaskoczyć mnie  jednym takim niewygodnym.
Widząc moje zainteresowanie zapytał o "moje wyznanie"...
 Sądziłam, że Przemysław pomoże, zmieni temat lub dokona jakiegoś cudu ale i on czekał aż mi się noga powinie... więc poprosiłam kapłana o inny zestaw pytań. 
Na fotce widok na obydwa ołtarze i oddzielające je Carskie Wrota.  


W którąś lipcową niedzielę  zjawię się tam o 10-ej na porannej mszy aby wszystko dokładnie  zobaczyć i usłyszeć.
A na zakończenie- wspólna foka .
Coś mi się zdaje, że Przemek wyczuł iż  ktoś mu gmera w plecaku..



 Drugim punktem zwiedzania na ten dzień, była prawosławna cerkiew.


To moje drugie odwiedziny tym miejscu- więc nie będę się rozpisywać .
Jak ktoś ciekawy to odsyłam do pierwszej wizyty...
 https://mojuniwerek.blogspot.com/2013/10/prawosawie.html

 Wystrój  świątyni  nie zmienił się od tamtego czasu  tylko baciuszka młodszy, bardziej komunikatywny i nie tak łatwo zbić go z tropu...






wtorek, 30 maja 2017

70- Ksiądz jakich niewielu...

Mój stosunek do kościoła i jego urzędników jest z reguły- paskudny.
Ale jak każda reguła i ta ma swoje wyjątki.
Jeszcze nie tak dawno, kapłanów, których darzyłam szacunkiem było trzech, a na dzień dzisiejszy jest ich czterech (w tym jedna zakonnica).
 Jak na takiego zatwardziałego antyklerykała jak ja- to i tak dużo.
 Ksiądz Wojciech Lemański... kim jest i dlaczego kościół go tak nie lubi..?
Czym się "zasłużył", że teraz może go zniszczyć jeden biskupi podpis..?



 Ksiądz, który żyje zgodnie z ewangelią, szanuje swoich parafian, nie czyści im portfeli, nie boi się pracy fizycznej..?  A może właśnie to się purpuratom nie podoba, że ma ON trzeźwy osąd rzeczywistości i własne zdanie ..?
Taaak... to chyba to.
Kościołowi nie są potrzebni pracownicy myślący lecz posłuszni..!
Wojciech Lemański jak mało kto zasługuje na noszenie koloratki, gdyż nie uczynił z niej immunitetu lecz wizytówkę swojej wiary...



     Wczoraj w Sopockiej Galerii Sztuki uczestniczyłam w spotkaniu z ks. Lemańskim.
 Mówił  językiem prostym i nie wyczułam tam fałszu ani poczucia winy..  bo i za co..?
 Ale nosi w sobie ŻAL.. to można było wyczytać między wierszami jego wypowiedzi.
 Od lat wiadomo, że kościół może zniszczyć człowieka jeśli tylko ma taki kaprys...
 I to jest wyjątkowo smutne.
    

czwartek, 25 maja 2017

69- Księżowska szczerość...

 Wiele się  wokół mnie dzieje a przecież dopiero wiosna...
Wtorkowy wieczór w Sopotece  to spotkanie z wyjątkowo ciekawym człowiekiem...
 Krzysztof Charamsa-  ksiądz... wysoko postawiony urzędnik kościoła katolickiego, zdeklarowany gej, autor  bestselleru odsłaniającego prawdziwe oblicze instytucji kościoła.

 Pamiętam wrzesień 2000 roku, kiedy to miałam przyjemność poznać osobiście innego polskiego kapłana, którego trylogia otworzyła mi oczy na ciemną działalność kościoła w Polsce. Nawet nie otworzyła ale potwierdziła, że to co wiem o kościele- to w ogromnym wymiarze- prawda.



Napisał on wtedy, że zdaje sobie sprawę iż nadejdzie dzień, kiedy to długie ręce kościoła upomną się o byłego księdza i wymierzą mu karę.
 I tak się stało w lutym 2016r. Zarzuty szyte tak grubymi nićmi, że nawet imbecyl nie da się na to nabrać... a jednak zapadł wyrok: areszt "tymczasowy" na 3 miesiące... areszt, który wciąż trwa.

Ale powrócę do  ostatniego wtorku...
Ks. Krzysztof zrobił na mnie bardzo dobre wrażenie a wierzcie mi, że osób zyskujących sobie moją sympatię, zasługujących na mój uścisk dłoni - jest niewielu.
  Słuchałam go z uwagą, gdyż wiele z tego co mówił utwierdza mnie w przekonaniu, że moje osądy  K.K. nie są bezpodstawne.
 Spotkanie trwało ponad dwie godziny i każde jego słowo warte było zapamiętania.


 Ja, do jego wypowiedzi będę wracać często, dlatego jestem zła, że książka, w którą się zaopatrzyłam, nie jest szyta tylko klejona... no i swoim nieznośnym zwyczajem - poprosiłam o wspólną fotkę.


68- Przyszła kryska na Matyska...


Od kiedy pamiętam- kochałam być uczennicą.
Nawet teraz, kiedy mogłabym sobie jako człowiek wolny od obowiązków- oglądać seriale w TV, przesiadywać godzinami w kościółku czy łazić do innych babć na ploty- ja wybrałam siedzenie w szkolnej ławce.
 Jakiś tydzień temu- role się odwróciły i na prawie pół godziny wcieliłam się w rolę wykładowcy.
 Sama opracowałam temat  z okresu PRL-u a dokładniej, z czasu od wydarzeń grudniowych 1970 aż po stan wojenny.
Był to oczywiście materiał skompresowany, gdyż  nie da się opowiedzieć kilkunastu bogatych w wydarzenia lat, w ciągu pół godziny ale trudno...
 Chciałam pokazać, że "komuna" to nie piekło, że Jaruzel to nie zdrajca, że prałat to nie taki znowu sługa boży... że kartki na żywność to najlepsze na tamten czas rozwiązanie więc nie ma z czego drwić...







Ciekawiło mnie też, co młodzi ludzie wiedzą o tamtych czasach, czy uczą się tego w szkole- a jeśli tak- to jak się materiał nauczania  konfrontuje z moim osobistym doświadczeniem...



czwartek, 4 maja 2017

67- SMC - dzień drugi...

 Moja skromna osoba była planowana tylko na czwartek.
Piątek miał być dniem, w którym mojej ewentualnej nieobecności- nikt nie powinien zauważyć.
 Ale - nie wiadomo kto, kiedy i dlaczego zdecydował, że "Babci PlayStation" było trochę za mało... więc trzeba ją w coś jeszcze wkręcić.
 Zaproszono mnie zatem do piątkowego panelu o budowaniu społeczności w internecie.


  Nawijano głównie o działalności na  YouTubie.... a czym ja biedniutka mogłam w tym temacie zabłysnąć, skoro moim środowiskiem naturalnym jest Facebook..?



Kawa... królestwo za kawę  !
  Tej akurat nie brakowało, wiec z pełnym kubkiem i garścią  ciasteczek usiadłam  wśród zieleni.
I tam znalazła mnie  Ida...
 Pogadałyśmy sobie, jakbyśmy się znały od lat, a przecież nasza znajomość była krótka i krucha...   Nie da się zaprzeczyć, że kobiety posiadają w sobie dziwną moc, która przełamuje wiele barier.

Później poszłam podglądać inne zakamarki  GCS i natknęłam się tam na dwóch młodzieńców, którzy  zdecydowali się na kilkuminutowa ucieczkę do świata  poza realem.



  

wtorek, 2 maja 2017

66- Social Media Convent...

 Wiem, że jestem osobnikiem, który szuka dziury w całym, lubi włożyć kij w mrowisko lub palec między drzwi ale jest to o tyle bezpieczne o ile mam nad tym kontrolę.
 Kiedy natomiast ktoś mnie w coś wkręca- to czuję się niepewnie.
 I znów nie potrafiłam odmówić Przemysławowi...
 Tym razem było groźnie, gdyż w roli jaką miałam odegrać - stanęła mi na drodze całkowita nieznajomość j. angielskiego.
 Im bliżej byłam Gdańskiego Centrum Solidarności, tym większa była pewność,
że 27 kwiecień  zapisze się w moim życiorysie jako kompletna porażka. 
  No i wybiła "godzina zero" ...
Uzbrojona w  mikroport i ściągawkę- wyszłam na scenę...
Dyskretny uśmiech zastąpił mi  resztę pewności siebie,  która tam, za kulisami trzymała za mnie kciuki...
 Wiedziałam jedno: albo wypłynę albo się utopię..


    Były dwie maleńkie wpadki językowe ale widownia odebrała je raczej- jako efekt zamierzony.
Czarodziejskim zaklęciem był zwrot : "Babcia PlayStation".
Wyglądało na to, że publiczność polubiła mnie na tyle, że gotowa byłaby
wybaczyć mi kolejną wtopę, do której na szczęście- nie doszło.
  Prelegentka, którą zapowiedziałam miała teraz swoje 20 minut, Tymczasem  ja wtuliłam się w bezpieczny fotel na widowni.


   To, na co czekałam, było planowane po lunchu.
Robert Biedroń na scenę miał wejść po 15-ej ...  Na tego gościa czekałabym nawet do dwudziestej.
Jest dla mnie jedną z nielicznych osób publicznych, do których żywię szacunek.
 Za nic nie  chciałam przegapić możliwości zrobienia wspólnej fotki...
 Przemysław też sobie na to ostrzył pazurki ... tylko jak i w którym momencie..?...
Pan Robert  zaproponował selfie we troje z widownią.
Obaj się do tego przyłożyli, ale fotka  Przemka nie wypaliła..(gdzież on kupował swojego smartfona- w ciucholandzie..?)
Na szczęście, SMC miało na podorędziu - fachowca od zdjęć.



sobota, 29 kwietnia 2017

65- kolejny dzień otwarty...

W ostatnią środę po raz kolejny wzięłam udział w dniu otwartym w sopockim II L.O... i  zebrało mi  się na wspomnienia.

 Na pierwszym moim dniu otwartym  (rok 2014) ubrana w czerń- niczym mroczny cień, snułam się  szkolnymi korytarzami, zaglądając do klas i robiąc fotki każdemu, kto mi się pod  rękę nawinął.
O dziwo- nie musiałam się oswajać z tym niecodziennym wydarzeniem, gdyż czerń jest moją barwą ochronną, za która potrafię sprytnie się ukryć.
 http://mojuniwerek.blogspot.com/2014/04/32-dzien-nieco-inny.html
 
 Po raz drugi  -na dniu otwartym 2015 r-  byłam pesymistyczną wróżbitką bajerującą młodzież sugerując się wybranymi przez nich- kartami Dixit...
 Jako ponura wiedźma  odziana w czerń czułam się świetnie gdyż czerń to moja codzienność.
 http://mojuniwerek.blogspot.com/2015/04/47-dzien-otwarty-ii-lo.html

 Mój trzeci raz (2016 r), robiłam jako  czarny power  przy "Czarnych Historiach" ... więc po raz kolejny wskoczyłam w tradycyjną czerń, dzięki której- miałam wrażenie- że byłam rozpoznawalna przez starsze roczniki uczniów.

 No i mój czwarty przypadek czyli kilka dni temu.
Tym razem zakotwiczyłam na sporą część czasu w piwnicznej izbie jako czarna rozpacz czyli osobowość świadoma sytuacji politycznej w tym kraju.
Z doborem garderoby problemów nie miałam... wystarczyło wskoczyć z stare,wysłużone szmatki.
 Ale jako typowy wiercipięta - nie udało mi się dłużej posiedzieć w jednym miejscu,  więc  poszłam do  Słowian czyli  do klasy Julii, Wery  i Mikołaja.
 Częstowali tam kaszą i  humusem, można było skosztować kwasu chlebowego... pozwolili pograć na gęślach ...
 Przy stole Julii natomiast skompromitowałam się całkowitym brakiem wiedzy o runach.


piątek, 10 marca 2017

64- Dzien Kobiet w TOPOS cafe...

Ósmy marzec to  mój "Prywatny Pierwszy Dzień Wiosny".
  Tym razem nie spędziłam go -tak jak mam w zwyczaju- na samotnym spacerze, zamoczeniu dłoni w Bałtyku i zakupem pierwszych ciętych kwiatów...
   W tym roku  wiosna przyszła do mnie sama... Usiadła cicho w kącie  kafejki i wraz z nieliczną widownią wsłuchała się w opowieści Joanny i w moje wiersze..
   W tym roku moja wiosna zmieniła szatę z zieleni na czerń... bo wiosna to przecież ONA,  a tego dnia większość kobiet - tak jak mogła- wyrażała swój sprzeciw przeciwko przemocy i durnym sadystycznym ustawom, które mają nas zepchnąć do roli istot uległych.


  Piekło kobiet, które funduje obecna władza - spycha nasz kraj poza margines cywilizacji...
    O siebie się nie boję.... tylko Ojczyzny mi żal i córki i wnuczek...
Mam wielki szacunek dla tych, które nie bacząc na chłód i inne przeciwności, ramię przy ramieniu weszły w zaklęte kręgi i pokazały, że są razem, że mają odwagę i że- jeśli zajdzie taka potrzeba- skoczą do gardła  swoim przeciwnikom...