Wracam do "Budy"...

Uniwersytet Trzeciego Wieku... Cóż to za dziwadło..??

Z jednej strony miła dla ucha nazwa uczelni, a z drugiej .. hmmm !! Czy zewsząd musi mnie bombardować informacja, że nie jestem już zgrabnym, zdrowym i ślicznym dziewczęciem z ukrytą pod ciemnymi , długimi lokami - głową pełną zwariowanych pomysłów ..? Że moje różowe okulary , które były przez lata bezpiecznie zadomowione na moim ślicznym nosku... wraz ze mną odeszły na zasłużoną emeryturę...?

Młodość..! Gdzie jesteś..? Cóż... teraz można cie znaleźć jedynie na nadgryzionych zębem czasu - starych fotografiach ...

A może powrót do szkolnej ławy da złudne poczucie zatrzymania a nawet cofnięcia się galopującego czasu..??


Zostań w domu...

wtorek, 19 listopada 2013

32 - Bliżej niż myślisz...

Okazuje się, że aktywni seniorzy są wszędzie... a wśród nich, można też spotkać ludzi z ogromną pasją..
Aby stanąć z nimi oko w oko i aby znaleźć się w zupełnie innej rzeczywistości, wystarczy  czasem zejść  kilka kroków ze swoich codziennych ścieżek ...

Jakieś dwa dni po ostatnich Targach, odkryłam magiczne miejsce pomiędzy  Rossmannem a  Pepco,
Pomieszczenie niewielkie, ale jest tam okruszek świata Wiktora Sopocianina... świata zamkniętego w fotografiach i  pamiątkach...
 Każdy eksponat czy nawet drobiazg ma swoją ciekawą historię...
Wystarczy tam wejść, oglądać i słuchać...!

                                                 Wiktor Sopocianin - student na naszym UTW


Po sąsiedzku z Galerią- działa inna energiczna osoba. To prowadząca bibliotekę p. Wiesia...
"Duet W"- to wulkan energii, możliwości i operatywności...
 Teraz wiem, że to dzięki nim, jakiś rok temu, mogłam być widzem pokazu  tańca irlandzkiego oraz posłuchać jak brzmi celtycka pieśń przy wtórze  harfy.  Gdyby nie tamten dzień, nigdy nie dowiedziałabym się, kim jest Barbara Karlik...

  No i migawka dźwięków i gracji -rodem z Irlandii.



Wiktor Sopocianin ze swoimi opowieściami wykracza poza to niewielkie magiczne lokum....
Ciekawskim polecam jego blog... http://wiktorzglejc-sopociak.blogspot.com/


Na piętrze sklepu "Elea", dzieje się więcej niż jestem w stanie wytropić... z tego powodu  w dzisiejszym poście wspominam zdarzenia sprzed wielu miesięcy...
  Teraźniejszość znajdzie miejsce w kolejnym wpisach...



niedziela, 3 listopada 2013

31- I znów targi dla dziadków...

Czego można oczekiwać od wystawców na kolejnych Sopockich Targach Seniora...? - Chyba tylko automatycznego bidetu, bo wszystko inne- już  było  rok temu...
Bidet,  owszem -był.  Piękny, zagraniczny i nie na polski emerycki portfel...

 Posiadać taki luksus gdzieś między górnopłukiem a szarą rolką papieru "do twarzy"... Ha, ha... znajomych z zazdrości nieźle by poskręcało...
Aby być w zgodzie ze swą pokrętną naturą, udawałam, że jestem zainteresowana.  Spytałam, czy aby kupić to cacko, wystarczą mi dwie emerytury czy może muszę wziąć kredyt.. (pan zaproponował  kupno na raty).
Zainteresowała mnie też obsługa tego czegoś.
- " Może pan pokazać, jak to się obsługuje z pozycji siedzącej..?" ... Gość chyba wreszcie zakumał,  bo przestał się miło uśmiechać...

Tymczasem na estradzie zrobiło się gwarnie...
Więc gdy zagrała muzyka... znalazłam sobie wygodne miejsce, by skręcić  kilka krótkich filmików....
 Była samba, zumba i flamenco...



 Miałam też okazję sprawdzić wzrok (chyba potrzebne mi nowe okulary..) oraz gęstość kości.... okazało się, że  osteoporoza jeszcze mi nie grozi..

 Dana K. zjawiła się  niczym grom z jasnego nieba.. Wzięła mnie nagle, głośno i od tyłu... o mały włos nie zeszłam na  zawał...
W ten niecodzienny sposób, chciała mnie zaprosić na zajęcia śmiechoterapii.... Dopiero wizja wygrania w zakładzie dużej czekolady... zachęciła mnie do tych warsztatów...
Warunkiem było, że podczas ich trwania- zachowam swoje urocze ponuractwo... No i wygrałam..!!!


niedziela, 27 października 2013

30 - Muzyka naszych czasów...

Kolejna osoba, którą poznałam dzięki uczelni dla wcześnie urodzonych,  jest sopocianka Dana K.
Już po kilku krótkich bo przypadkowych spotkaniach,  miałam wrażenie, że obie wyszłyśmy spod jednej igły...
 Pomyślałam sobie, że wspólne przemierzanie zalanego po uszy trójmiasta, to jeszcze nie wszystko, co zbliża ludzi, więc gdy zaproponowała wypad na koncert z czasów wspaniałych lat 70-tych  - nawet się nie zawahałam.
Gdy wpadłam do niej, po odbiór biletu- zakochałam się na zabój..
Moja (kolejna) miłość - ma na imię Kajtek ... Jest duży, futrzasty  i piękny...


 Koncert  Czerwonych Gitar, Żuków i jeszcze dwóch kapel, których niestety nie lubię - odbył się  w  Operze Leśnej pod koniec ciepłego września ...  Dlatego dziwiłam się, że ludziska cały czas siedzieli w kurtkach... (tylko czapek  i szalików  zabrakło).

I wszystko by było do zniesienia  gdyby nie dźwiękowiec, który chyba minął się z powołaniem...
Tego nie dało się słuchać..! Nie wiadomo było, czy  basista był zbyt głośny i zagłuszał pozostałych, czy membrany  w głośnikach  były popękane, czy może kapelom wtórował warkot startującego aeroplanu...

Po takim koncercie  powinni zwracać pieniądze za wstęp + jakiś dodatek za utratę słuchu...
Jedyne co im wypaliło, to mała demolka w wykonaniu Skiby...
  Ale to nie znaczy, że przesiedziałyśmy koncert potulnie wyczekując końca.. Otóż NIE..!
Poszły se baby na górny podest i przetańczyły kilka kawałków - własnym śpiewem  próbując zagłuszyć głośniki...




 I mimo że oświetlenie było fatalne, jedna z fotek zasłużyła na specjalną oprawę..

 No to baby, tankujmy miotły, bo czas wyruszyć  na Łysą Górę..!!


piątek, 25 października 2013

29- Decoupage...


Minęły zbyt długie wakacje...  Nie napiszę, że się w tym czasie nudziłam bo to nieprawda... ale tęskniłam pierońsko.
 Zrekompensowałam więc stracony czas- dokładając sobie w trzecim semestrze warsztaty artystyczne.
Więc teraz, oprócz kontynuacji psychologii i religioznawstwa,  doszedł jeszcze decoupage...  (ech... ta moja słabość do kolorów)...
Wczoraj byłam  na pierwszych zajęciach prowadzonych przez sympatyczną Karolinę  W.
Niektóre z  pań znały już tą technikę, ale kilka z nas było zupełnie zielonych w temacie...

Na początek  poszło ozdabianie kamieni.  Różne takie płaskie kamloty aż kusiły, aby pójść z nimi nad wodę i "puszczać kaczki"...
Ale tym razem ... No cóż.. jak nowicjusze coś popsują, to nie będzie  żal  wyrzucić..  
 



Siedziałam  tak sobie, brudząc paluchy w farbie, kleju i lakierze... ale żeby mnie moje "dzieło" zachwyciło -tego powiedzieć nie mogę... (to ten biało-czarny w prawym górnym rogu)
No cóż.. Pierwsze śliwki-robaczywki...

 Pod koniec zajęć pstryknęłam kilka fotek, aby kolorowym kolażem podsumować  te dwie godzinki  twórczego mozołu...
 Następne  przypadki też zamknę w kadrze, ale już tylko swoje...
 Bo tak myślę sobie... może by nam  p.Karolina stronkę internetową założyła, a tam mogłaby powstać piękna galeria prac naszych oraz tych, które powstały rok temu i wcześniej...
 Teraz muszę się rozglądać za czymś, co zastąpi kamienie..
Mam  drewniane pudełko na  pędzle, ale ozdobię je dopiero wtedy, gdy technika decoupage - odkryje przede mną wszystkie swoje tajemnice.. Na chwilę obecną, będę musiała zadowolić się słoikiem, kubkiem lub podstawkiem....

wtorek, 22 października 2013

28 -Prawosławie...

Jest  sam środek wakacji.
W sopockich knajpkach drzwi otwarte na oścież,  uliczni grajkowie szarpią struny,  a młodzi i wielobarwni od stóp do głów.. a raczej,  od czerwonych tenisówek aż po zielone "irokezy" - przewalają się tłumnie przez Monciak... gdyż jak zwyczaj i kalendarz nakazują,  uczniowie i studenci  w tym okresie cieszą się  upragnionym, bo wolnym od szkolnych zajęć - czasem.
Smażą się w słonecznych promieniach, moczą w Bałtyku swe chude odnóża,   popijają browca, szukają nowych sympatii... no i na amen zapominają  o swojej  uczelni,  pedagogach, egzaminach...
Ale  i wykładowcy mogą nareszcie odsapnąć od obowiązków i  wiszącej nad nimi-niczym miecz Damoklesa- klątwy: "Obyś cudze dzieci uczył "...
Czy ten wzorzec pasuje do wszystkich..?
Otóż NIE..!


Ósmy sierpień, to kolejny - zorganizowany przez naszego Przemysława - wypad w miasto... W jednej z dzielnic Gdańska, ukryta w zieleni i ciszy.. czekała na nas prawosławna Cerkiew.
 Ja dotarłam tam z prawie półgodzinnym wyprzedzeniem, więc  wtopiłam się w sąsiadującą ze świątynią- zieloność w oczekiwaniu na resztę wycieczki...
  Po niedługiej chwili  wraz z Przemkiem S. i  ks. Dariuszem Jóźwikiem - gospodarzem cerkwi... weszliśmy do świątyni... Było nas w sumie jakieś  chyba ze dwa tuziny  ludzików.



Przyznaję, że trochę się zawiodłam.... Akustyka w świątyni nie pozwalała na zrozumienie tego, co batiuszka do nas mówił...
Może parafianom to nie przeszkadza... ale wycieczka  przybyła po to, by się czegoś dowiedzieć..
Na szczęście w internecie znalazłam filmik zawierający oczekiwaną treść,  a poniżej link do strony,  z której pozwoliłam sobie ten plik ściągnąć....



 http://www.trojmiasto.pl/wiadomosci/Zobacz-prawoslawna-cerkiew-w-Gdansku-n68966.html

 No i wspólna fota na odchodne...

piątek, 4 października 2013

27 - Human Body

O  wystawie Human Body czytałam słowa oburzenia wiele miesięcy wcześniej. Były nawet opinie, że tym  "przestępstwem" powinna zainteresować się prokuratura...  no bo takie preparowanie zwłok- to barbarzyństwo przecież  i brak szacunku dla ludzkiego ciała.

A ja tak sobie wtedy pomyślałam, że przecież zakopując swoich zmarłych  w grobach a przez to skazując ich na bycie żarełkiem dla tysięcy bliżej nieokreślonych robali...  też popełniamy akt barbarzyństwa...!

 Więc gdy  padła propozycja pójścia na wystawę "Human Body", pomyślałam, że taka okazja może mi się drugi raz nie trafić... zwłaszcza, że to nasz wykładowca wziął trudy organizatorskie-na swoje barki, a ja szłam na gotowe...


Termin nie kolidował z wykładami, bo seniorki miały już wakacje... a pogoda -mimo złych prognoz- zachęcała do wyjścia z domu...

Kto mógł przypuszczać, że lada chwila, dzień 25 czerwca 2013...okaże się dniem  trójmiejskiej  apokalipsy....

Czekając na przystanku żałowałam, że wzięłam parasolkę (bo po co mi nadbagaż), ale w  autobusie- zmieniłam zdanie...
Kilka przystanków dalej- byłyśmy już we trzy... Ja wciąż sucha i dwie zmokłe kury, czyli  Dana  K. wraz ze znajomą...
Jechało się wygodnie, bo teraz mokli tylko ci, co na zewnątrz...ale nie na długo...

Ledwie opuściliśmy Sopot, a nasz autobus utkwił kołami w  pół metrowej kałuży...
Ej tam... to nie była kałuża,  raczej potop biblijny ... a  ta naprawdę głęboka woda -  była wciąż przed nami.
Pod wiaduktem, deszczówki było na tyle dużo, że  ci co sądzili, iż pod nim przejadą - przeliczyli się srodze...






 Do Przemka i reszty  seniorek dojechaliśmy Taxi z chyba godzinnym opóźnieniem... ale najważniejsze, że dotarliśmy na miejsce i mogłyśmy zaspokoić swoją ciekawość...
To co zobaczyłam  było jednocześnie makabryczne i fascynujące...
Nie da się tego opisać w kilku zdaniach.. Nie udało się to nawet zasypywanemu pytaniami  Kubie, czyli naszemu przewodnikowi, studentowi medycyny...
 To po prostu trzeba zobaczyć na własne oczy..!!

 Wewnątrz jest zakaz robienia zdjęć,  ale w internecie znalazłam coś takiego...To chyba układ krwionośny nerki...


No i obowiązkowo- zrobiliśmy sobie wspólna fotkę. Młodzieniec po lewej, to nasz przewodnik :  Jakub Woźniak. Reszty pozujących przedstawiać chyba nie muszę...






26- Dziesięciolatki....

 Po bankiecie, jak zwyczaj nakazuje- stanęliśmy do zbiorowej foty. Można ją będzie znaleźć w kolejnym numerze "Zajrzyj w siebie"...
Panie dyrektorki tworząc zgrane trio, uwięziły nas w kadrze... Ale ja też nie stałam bezczynnie i odwzajemniłam się tym samym..

Wiele studentek UTW  otrzymało miano: "Dziesięciolatka".
Oznacza to, że jak wkroczyły w progi naszego uniwerku 10 lat temu... tak uczestniczą w zajęciach do dzisiaj....nie opuściwszy ani semestru..
Ja sobie zrobiłam kilkuletnią przerwę w edukacji, ale ja jestem leser i obibok, a chwile błogiej bezczynności  - to przyjaciółki  moje najmilsze...
Jedną z dziesięciolatek, jest poetka Teresa L. (już ją przedstawiłam wcześniej), drugą, która polubiłam, jest utalentowana ale bardzo cicha i skromna.... i trzymająca się na uboczu- Anna K.
Ania pisze wiersze i maluje obrazy... Kilka lat temu,  brała udział w tworzeniu naszych puzzli...






W godzinach popołudniowych, spotykamy się jeszcze w "Dworku Sierakowskich"...
Tam przeniesiono prace malarskie naszych dziesięciolatek..

W oczy rzuca się ciekawy obraz, który nazwałam:  "Połowy o zachodzie.." a jego autorką jest nie kto inny, jak Anna Kuklińska

Pani dyrektor pięknie podziękowała naszym utalentowanym seniorom oraz opiekunom grup malarskich.
 To oni, p. Rosvita Stern, Ewelina Mania i Piotr Artwich,  przeznaczali własny cenny czas i umiejętności aby sopoccy seniorzy mogli  rozwijać  swój kolorowy talent...




 Aby było muzycznie, zaproszony senior- operowy śpiewak siadł przy fortepianie i uraczył nas  kilkoma utworami..  Mnie spodobała się pieśń Okudżawy... ale nie pamiętam jej tytułu. (nazwiska artysty- też nie..)



A potem  wino, krakersy i pewnie jeszcze coś, ale przegapiłam...

.

czwartek, 3 października 2013

25-Znów wakacje.......

14 czerwca był dniem kolorowym i bogatym w wydarzenia związane z zakończeniem roku akademickiego na UTW......
Od rana robiłam to, czego robić nie lubię... Włosy na wałki, malowanie pazurków, prasowanie ulubionej i żyjącej w konflikcie z żelazkiem-bluzki...
No bo czy mogę na wytwornym bankiecie  straszyć swoją codziennością..?
W największej sali wykładowej na odświętnie udekorowanych stołach,czekały na nas dania przeróżne...  kawa, soki i  bliżej mi nie znane, ale smakowite przegryzki....


Dopiero po dłuższej chwili, mój wzrok padł na wyjątkowo pięknie udekorowaną bombę kaloryczną....
Ale dziesiąta rocznica działalności sopockiego UTW, to nie jakieś tam w kij dmuchał...

 Na takie pyszności skusił się nawet prezydent Sopotu... (do twarzy mu było w błękitnej koszuli). Niby szukał naszych pań dyrektorek, ale jakoś specjalnie oczami za nimi nie strzelał... Za to tortów obojętnie nie ominął...

Natomiast piętro wyżej, czyli na parterze, dwie sale przeznaczono na ekspozycję prac z warsztatów artystycznych...

 Był decoupage...
..był rysunek...
i było malarstwo...

 I kto mi powie, że babcia to tylko szydełko, maść na reumatyzm i kółko różańcowe..??


 A teraz mała przerwa, bo to jeszcze nie koniec dnia...

sobota, 28 września 2013

24- Trzecie Spojrzenie.......

Na dzień przed "rozdaniem cenzurek", wybrałam się  na wernisaż fotograficzny.
Autorami prac byli seniorzy z naszego uniwerku, więc zrozumiałe, że mnie tam  zabraknąć nie mogło.
Tematyka była przeróżna ale o jakości i artyzmie prac się nie wypowiem, bo się na tym nie znam... chociaż były takie dwie, od których nie mogłam oderwać oczu.
To portrety  autorstwa Magdaleny Hempel i Marka Śmiechowskiego...
 Niestety były pod szkłem, więc moje fotki wyszły byle jak...
Aby nie było widać tego, co się odbiło w szkle.... musiałam je trochę obrobić na kompie, co niestety pogorszyło ich jakość.


Jak to na wernisażach bywa, twórcy skupieni w małych gromadkach  dyskutowali o tym i o owym... pod ich adresem popłynęły  słowa uznania, w zasięgu rąk były ciasteczka i białe wino... a może nawet to był szampan..? Nie wiem, bo jako abstynent nawet warg nie umoczyłam...



Miałam własne plany na dalszy ciąg dnia,  niestety.... zostałam przez kilka seniorek  porwana do sopockiej filharmonii...
Oczywiście mogłam się od tego wyłgać czymś w stylu: "zapomniałam wyłączyć żelazko..", ale wyszłabym   tylko  na głupka...
To było bardzo kulturalne wydarzenie, tyle że nie dla mnie...
Ja tego gatunku muzycznego ... nie trawię...
"Strojenie instrumentów"  trwało wieczność, potem wystąpił  gitarzysta... i wreszcie nastąpiło uroczyste zakończenie koncertu...
 Po wyjściu, odetchnęłam z ulgą i jakoś niechcący wymknęło mi się : "Nigdy więcej..! "
Myślałam, że nikt nie usłyszał, ale niestety, seniorki- słuch mają nadspodziewanie dobry...



23- Poeci codzienności...

Zagalopowałam się odrobinkę  i co nieco mi się po drodze zapodziało...
Więc polatam sobie luźno po urywkach wspomnień....
Chcę nawiązać do osób i zdarzeń, których nie byłoby w moim życiu, gdyby nie  sopocki UTW...

N.p. Teresa L.  snująca się  gdzieś  pomiędzy poezją, wrażliwością a zagubieniem...
Nie podam jej nazwiska, bo ci co ją znają- to wiedzą... a ci, którzy nie znają- wiedzieć nie muszą...
 Teresa kocha taniec i wiersze, a  jej  energii, to młodziaki - mogą tylko pozazdrościć...

Początki lata 2007.
W małej sopockiej bibliotece ukrytej wśród bzów i czeremch kwitnących, Terenia uczestniczy w konkursie poetyckim....
 Za stołem szacowne jury, wybrańcy czytają swe utwory...
Nadszedł czas na Terenię.
To pierwsze wydrukowane wiersze, pierwsze publiczne czytanie... Z emocji- nie może  znaleźć okularów...
Tak właśnie wygląda "Jej debiut"...

 Moim zadaniem było nie tylko słuchanie ale i dokumentacja foto...
 Potem  mały poczęstunek, luźne rozmowy...

Teresa cichutko za biurkiem  usiadła, by w skupieniu,  na stronach  antologii  "Miejsce obecności".... wpisać dedykacje dla najbliższych.



"Jestem pani Jesień...
  Lubię ciepłe kolory ognia podziwiać
  W kominku, ognisku, płonącej świeczce
  W dojrzałych winogronach czuję słodycz chwil.

Jestem pani Jesień...
  Lubię mgliste, leniwe poranki
  Kiedy słońce delikatnie wprowadza się w dzień
  I daje miłe ciepło, nie atakując promieniami."

Ja znam dalszy ciąg jej wiersza... lecz na moim blogu- wystarczy okruszek mały...

*    *     *    *    *

 Rok 2013
Kolejne  rozstrzygnięcie konkursu  "O złote pióro Sopotu"....
 W czerwcowej Galerii, między rymem a cieniem siedzi spora gromadka sopockich twórców...
Były wiersze, oceny, kwiaty  a potem wino i tort...
.... i biało-czarne sekrety szeptane na ucho...



czwartek, 26 września 2013

22-Buddyzm...





Jeszcze  gdzieś tak w połowie czerwca, nasza emerycka ciekawość w połączeniu z operatywnością Przemysława... pognała nas do Buddystów kroczących przez życie "diamentową drogą"..
 Niestety, długie siedzenie po turecku na poduszkach,  spowodowało u mnie drętwienie  nóg z równoczesnym wyłączeniem procesów myślowych... więc zamiast opisu wrażeń, wklepię jedną internetową i jedną własną fotkę...
 Fotki zbiorowej nie będzie, gdyż gdzieś przepadła, a ja takowej nie zrobiłam......


niedziela, 22 września 2013

21- Misje poboczne.......

Rozpoczynając po raz drugi swoją przygodę z UTW, nie sądziłam, że będzie ona aż tak urozmaicona..
Minęły dopiero dwa semestry składające się z tylko dwóch przedmiotów i jednego wykładowcy... więc powinnam czuć mały niedosyt... Tak się jednak nie stało i to  dzięki  "misjom pobocznym"...
O niektórych z nich  wspomniałam  we wcześniejszych  postach,...ale przecież to nie wszystko... 

W połowie marca  usłyszeliśmy opowieść o Martynie.
Jej walka ze stwardnieniem rozsianym, to codzienne zmagania z  przeciwnościami losu, z bezradnością medycyny i absurdem "służby zdrowia"... Bo chorować w Polsce - to toczyć bezustanną  walkę beznadziei  z wolą życia bez bólu...
I jakoś niewielu  obchodzi to, że w środku tego chaosu tkwi ktoś taki jak Martyna... zwyczajny chory człowiek, którego nie stać na niezbędne leki, a tym bardziej na zwyczajowe "koperty z prądem"... 

 Paranoja...!!  To przecież nic innego, jak  jawna i przyklepana polskim prawem -eutanazja ...
 Ale co my, narzekający na strzykanie w kolanie - możemy o tym wiedzieć..?

 Jeśli ktoś nie odpisuje 1% ze swoich podatków na jakąś organizację... może pomóc Martynie..!

 



http://mielyna.blogspot.com/p/od-grudnia-2010-roku-przyjmuje-lek.html

Innym atrakcyjnym przeżyciem było dla mnie uczestnictwo w dwóch prowadzonych przez Przemysława S.  warsztatach.. i to w zupełnie innej sopockiej kolorowo witającej przybyszów-uczelni...
Ale teraz nie będę się nad tym rozwodzić..





środa, 18 września 2013

20- Trzy pokolenia...

Co się może wydarzyć, gdy w jednym pomieszczeniu zbiorą cię ciekawskie dzieciaki,  wszędobylskie babcie i kolorowa młodzież..?
 Ja mam kilka związanych z taką sytuacją niepokojących wizji więc  pójdę tam sama i na własnej skórze doświadczę...

Czas- koniec kwietnia 2013r.
Miejsce - II  LO im. Bolesława Chrobrego.

Tuż po przekroczeniu progu pracowni biologicznej, wpada mi w oko pewien przystojniaczek...
 Później  któraś z uczennic robi mi z nim pamiątkową fotkę- informując, że to szkielet kobiety...
  Jak ja mogłam się tak pomylić..?


A co w samej pracowni..?
 Na ścianach kolorowe plansze, na stołach mikroskopy, preparaty  i jakieś makiety...
Dzieciarnia była wszędzie i zadawała wiele pytań... Wśród nich, cierpliwie krążyła  p. Ania Helmin  (nauczycielka biologii).. tłumacząc różne rzeczy,  n.p. czym jest   przyprost... Okazało się, że to wada genetyczna, a nie (jak do tej pory sądziłam)-jakiś organ umieszczony w pobliżu prostaty....



Ja  skupiłam się głównie na (wykonanych  chyba z gipsu) ludzkich bebechach...  Można było sobie wyjąć z nich n.p. wątrobę a nawet jakąś śledzionę czy inną kiszkę... Problem się zaczął dopiero wtedy, gdy  jedno z wyjętych płuc nie chciało wrócić na swoje miejsce...

Drugim miejscem  otwartym dla nas tego dnia,  była pracownia chemiczna...
Przy jednym ze stołów, dwaj młodzieńcy demonstrowali, jak z białka, z którego zbudowane są żywe organizmy n.p. ludzie... można stworzyć paskudne zielone gluty...



Przy innym stole, można było zaobserwować jak wygląda "Burza w probówce"...
To niespełna sekundowe zjawisko próbowano sfotografować, ale nie udało się to nawet naszemu  Przemkowi...
Ja poszłam  na skróty.. ( ma się ten babski rozum, co nie..?).
Rezultat-poniżej.



Pracownia chemiczna jest miejscem, gdzie seniorka Teresa L. czuje się -jak ryba w wodzie.
No cóż... nie samą poezją  żyją poeci... jak mawiali starożytni Rzymianie..
Niejednego chemika mogłaby Terenia zapędzić w kozi róg..

sobota, 14 września 2013

19- Tańce na plaży... (część 3)

Na terenie "Zatoki Sztuki"  mamy do dyspozycji kawałek zastawionego stolikami podestu i mnóstwo piachu  z dostępem do morza... Tu zaplanowano  tańce w kręgu .

Wstępnie tylko młodzież i średniaki podążyli  za  Edytą.. Antyki nie lubią piasku w bucikach... ale wkrótce kilkoro z nich dołączyło do roztańczonej gromady... A wtedy nawet ci, co podpierali ścianę - zaczęli nieśmiało podrygiwać w rytm płynącej z głośników- muzyki...
 Ja  natomiast  rozsiadłam się wygodnie i wyjęłam kamerę z nadzieją, że może uda mi się cokolwiek utrwalić w kadrze..(wciąż uczę się obsługi tego ustrojstwa).
  Na plaży przybywało ludzików... a w moim pobliżu - butów...
 Wkrótce prawie połowa tancerzy - niczym się nie przejmując- pląsała na bosaka...


 Nie wiem jak długo to trwało,  a to przecież jeszcze nie koniec imprezy..
Było chyba gdzieś  w okolicach szesnastej, gdy wkroczyliśmy do Sali Kryształowej na podsumowanie akcji..
 To tam zebrano owoce pracowitego dnia  oraz rozlosowano upominki...
 Prawie dwu metrowa "Sierotka Marysia"  uśmiechając się pod nosem i grzebiąc w torbie - łowiła nazwiska szczęśliwców... Do rozlosowania były kijki do nordic walking i książki.



Dzień zakończył się wspólną fotką..

W trakcie tego dnia nie tylko fotki trzaskano... Jedna z licealistek kręciła się wśród nas z kamerką.. I to chyba ona zmontowała składający się z wycinków  filmik.



 
 Do domu wróciłam zmęczona, głodna i radosna ...  Do wylosowanej dla mnie przez "sierotkę" książki, dobiorę się... ale już nie dzisiaj.


piątek, 13 września 2013

18- Rozmawiajmy.. (część 2)

Następnym punktem programu, była zorganizowana w auli debata o tolerancji.
 Za stołem przykrytym zielonym suknem zasiedli- krzesło w krzesło- Żyd, Muzułmanin i Ateista... na widowni przeważali Chrześcijanie... a między nimi -zbrojny w mikrofon - lawirował p.Włodek Raszkiewicz z Radia Gdańsk.
Niejeden rzekłby, że to mieszanina wybuchowa- tymczasem nikt sobie do oczu nie skakał... czyli: Jak się chce-to można..!



Po kilku kwadransach, mój żołądek zaczął dopraszać się uwagi ale musiał jeszcze trochę poczekać....
Nie będę go uciszać  kanapką z jajkiem, skoro w piwnicznej izbie czeka na nas catering.. surówki, ciasta, napoje i inne frykasy...
No i  nadeszła "godzina zero", czyli-jak łatwo się domyślić- trzynasta z minutami.
Czas ruszyć w miasto ukwieconym korowodem... i niech nam nikt na drodze nie próbuje stanąć.



Jeszcze na ul. Kościuszki, naszym przemarszem zainteresował się rosły w barach - pan  mundurowy. Czujne oko stróża prawa zakotwiczyło na maruderach, czyli na mnie i towarzyszącej mi Krystynie zwanej pieszczotliwie Mamukiem...

ON- a gdzie to  ten pochód podąża..?
JA- idziemy na plażę.
ON- będziecie kogoś topić..?
JA- nie ma tego w naszych planach, ale jeśli  chciałby pan zostać naszą spóźnioną Marzanną... to zobaczymy, co da się zrobić... Plany mamy elastyczne...
ON-  nic z tego, mnie raczej trudno utopić - (tu wskazał na rzucający się w oczy mięsień  piwny).
JA- to pan jeszcze nie wie, co potrafią zdziałać emerytki ... Zepną się w sobie...a utopią..
 Wtedy zjawił się nasz Przemek, który krótkim "Mamy zezwolenie"- zepsuł całą zabawę..

 Dopiero gdy dotarliśmy do "Zatoki Sztuki"- zauważyłam, że  w naszym pochodzie błękici się p. Edyta od choreoterapii ....
Od czasu, gdy widziałam ją po raz ostatni  zmieniła nazwisko, została mamą... ale jakby jej wcale lat nie przybyło (kilogramów też nie)... Jak Ona to robi..???

17-Nikt nic nie wie... (część 1)

Na którymś z wykładów  usłyszeliśmy, że szykuje się ciekawa akcja: " Dni Solidarności Międzypokoleniowej i Międzykulturowej"  i w związku z tym, obecność kilku aktywnych seniorek będzie niezbędna...
Mimo iż nie zostałyśmy wtajemniczone w szczegóły - weszłam w to  na ślepo.
Tuż przed terminem dowiadujemy się o co biega ..
Podstawą miała być współpraca  młodzieży z II LO , słuchaczy  SWPS oraz seniorów z UTW... czyli kolorowe połączenie przyjemnego z pożytecznym ...
 Pomysł i koordynacja - nie kto inny jak  Przemek Staroń i niedoceniona p. Lidia ... Chociaż bardzo możliwe, że  ktoś jeszcze maczał w tym swoje paluchy.
 Ale po kolei...

Dnia 23 kwietnia  zjawiam się  w progach II LO w Sopocie i od razu, patrol dyżurujących licealistek, pokazał mi - gdzie  moje miejsce..  (a ja w pierwszym rzędzie  chciałam  zlokalizować WC)...
 Trudno,  pójdę poszukać później...
 "Piwniczna izba" mieściła stoły,  krzesła, wysłużoną kanapę i obowiązkowy komputer...
Sporo etnicznych drobiazgów  gnieździło się w różnych zakamarkach, a na ścianach fotograficzne i ciekawe dziwności...  Dobrze, że Leonardo tego nie widzi.!



Wraz z p. Wandą i trzema młodymi ludźmi z LO, bierzemy w posiadanie jeden ze stołów.  Do wykonania zadania mamy arkusz bristolu, bibułę, klej, kredki, plastelinę...(czuję się jakbym wróciła do przedszkola).
 Naszym zadaniem jest stworzenie kompozycji,  która będzie symbolizowała  któreś z państw europejskich..
Mnie się roiło Machu Picchu, ubrany w barwne poncho człowieczek grający na zamponii, puszysta  lama skubiąca  trawę... ale  niestety,  Peru  z Europą nawet nie graniczy...
Z kompa leci  "Status Quo" a my, po krótkiej naradzie wybieramy  Hiszpanię.
Tancerka flamenco miała być wiotka i śliczna, a wyszło-co wyszło: mała główka oraz ramiona jak u niedożywionego Pudziana...
Sytuację ratuje falbaniasta sukienka...


 Piętro wyżej trwa produkcja kwiecia.. Tam też jest miło i kolorowo a nawet muzycznie i   tanecznie..
(nie ja jestem autorką powyższej fotki)

wtorek, 3 września 2013

16- Wiosenna Galeria Sztuki

 Dla mnie - WIOSNA-zawsze rozpoczyna się 8 marca.
Tego dnia kupuję sobie pierwsze cięte kwiaty, a jeśli pogoda  jest znośna- to również idę przywitać się z Bałtykiem.
 I mało mnie obchodzi, że kalendarz i synoptycy twierdzą, że wiosny jeszcze nie ma...
 Bo dla mnie WIOSNA, to bardziej stan ducha niż pora roku.
  Jest 26 marzec 2013r.
 Pod opieką naszego Przemka S., który dba o to, by seniorki zbyt wiele czasu nie spędzały na samotnym oglądaniu telewizyjnych gniotów - spotykamy się w  Sopockiej Galerii Sztuki...


 Wystawa malarstwa A.Strumiłło, H. Strenga i  M.Włodarskiego, oraz coś,
co dziwnie  przypominało mi bałagan  w warsztacie naszych  monterów,
 czyli instalacja R. Kuśmirowskiego - odsłaniały  przed gromadką seniorek- swoje tajemnice...
Pewnie jestem staroświecka.. a nawet na pewno jestem... bo mnie bardziej podobały się obrazy  Anny Waligórskiej -zepchnięte do skąpo oświetlonej szatni...


 Było coś jeszcze, co bardzo przypadło mi do gustu... To zilustrowane pokazem  slajdów - opowieści podróżnicze po Ukrainie  i krótki historyczny rys z Siczy Kozackiej....


 Aby było śpiewniej na blogu, wklepuję w prawy margines-śpiewającego przy dźwiękach bandury- Ostapa Kindraczuka  z Jałty...
Osełedec na głowie i wąsiska  dłuższe  niż podbródek- to atrybuty prawdziwego Kozaka..

poniedziałek, 2 września 2013

15- Psychologia...

Stara i dobra "Psychologia" znów mnie skusiła.  Przez dwa lata gromadziłam  przekazywaną nam  przez   Edytę  wiedzę,  ale przecież psychologia to nauka, która wnosi wciąż coś nowego... zatem  nie będzie to powtórka - lecz kontynuacja... A że  minęło kilka lat od tamtych wykładów, więc i luk w pamięci miało prawo przybyć..
Nowością -dla mnie- był sposób prowadzenia zajęć...
To nie  ten rodzaj wykładu z jakim spotykałam się przez lata mojej nauki, ale coś na kształt luźnej gawędy...
Gdyby dźwięki dobiegające z gwarnej ulicy zmienić na ciche kumkanie żab - pewnie  nie tylko ja (posiadaczka niesfornej wyobraźni),  miałabym wrażenie, że siedzę przy harcerskim ognisku a nie w zimnych szkolnych murach....
 Jak wcześniej wspominałam, nie tylko słowem karmi nas Przemek S., który zaplanował  kolejny wypad w teren... ale o tym w następnym poście..


sobota, 31 sierpnia 2013

14- Islam...


 Nie minął nawet tydzień, a spora gromadka  seniorek wraz ze swoim wykładowcą, zjawiła się  pod gdańskim Meczetem.   O religijnym przeznaczeniu  budynku,  świadczyła spora baniasta kopuła i -oczywiście- smukły minaret...

  Już się przyzwyczaiłam, że w Trójmieście  są  miejsca, o które-gdyby mnie ktoś spytał- mogłabym przysiąc, że takowych na pewno nie ma.
 Czasem świadomość, że się myliłam- jest  dla mnie jak kolejny szczebel  w  "drabinie poznawania"...


W świątyni obowiązywał  zakaz noszenia obuwia, ale do ciepłych skarpet nikt się nie przyczepiał...
 Gospodarz, imam Hani Hraish  przywitał nas ciepło-ale w jego głosie wyczułam lekki dystans... Niemniej jednak starał się nam w miarę przystępnie - opowiadać o swojej religii.

Posadzka w meczecie była  szczelnie przykryta  dywanami,  po prawej stronie podwyższenie (coś na kształt ambony),  a  na półpiętrze- balkon dla kobiet uczestniczących w modłach...

 Tym razem udało się nam skupić w gromadkę i stanąć do wspólnej fotografii...