Nasza Klasa zasłużyła sobie na to..
Są w naszym życiu chwile, kiedy czas zatrzymuje się w miejscu.
Taką magiczną moc mają wspomnienia ...
A jeśli je pomnożyć kilkakrotnie, to ów czas jakby się zaczynał cofać...
Takie zjawisko miało miejsce dwa dni temu...
Ale od początku...
Jeden z "naszych", mieszkający w Nadolu, nad jeziorem Żarnowieckim, już po raz trzeci skrzyknął naszą bandę urwipołciów ze szkoły podstawowej nr. 10 w Gdyni Chyloni...
Tym razem dodatkowo przybyły dwie szalone babcie aż z Australii i Norwegii.. reszta, to mieszkańcy trójmiasta....
Nadole, to niewielka kaszubska wieś nad jeziorem, siedziba skansenu...
Byłam tam już kiedyś... więc na wieść, że znów jestem zaproszona, postanowiłam, że kołowrotek mojego kolegi, który nie dał się sprzedać przez internet i o mało nie skończył jako opał- powinien znaleźć swoje honorowe miejsce właśnie w skansenie...
W Nadolu wylądowaliśmy w samo południe. Nie byliśmy pierwsi ale i nie ostatni.
Jako pierwszy, powitał nas rozgrzany grill a obok, pod zadaszeniem czekał stół biesiadny.
Żarełko było różne i różniste...wędzone ryby, mięsko z rusztu oraz najważniejsze, bo to co lubię najbardziej- czyli roślinki w postaci sałatek i surówek... a na wprost mojego miejsca panoszył się poćwiartowany arbuz... Wiadomo.. Bogda czerwonemu nie przepuści...
Była też oprawiona duża fota, dzięki której miała nam wrócić pamięć do nazwisk i twarzy sprzed prawie pół wieku...
I pomyśleć, że kiedyś ci chłopcy ciągnęli nas za warkocze, kradli ołówki... a teraz obcałowują po rękach i policzkach..
Ale nie samym żarciem i napitkiem nas uraczono...
Po przekazaniu kołowrotka i zwiedzaniu skansenu, czekała na nas miła niespodzianka..
Tort, na widok którego panie żałowały, że powinny dbać o linię i cholesterol miał chyba ze trzy kilogramy i był pysznie czekoladowy... Mniam, mniam...!
Natomiast zespół "Nadolanie", w którym śpiewa również nasza gospodyni,
wystąpił tego dnia WYŁĄCZNIE dla nas..
Zbiorowa fotka będzie nam przypominać o dniu, w którym panie były kojarzone w/g nazwisk , których nie używały już od wielu lat...
Na "dowidzenia" wymieniliśmy swoje e-maile, nr. telefonów.... każdy dostał płytkę CD oraz własnoręcznie wykonany przez naszego gospodarza czyli Zdzicha W. - herb wsi.
No to do następnego razu...!!
Mam nadzieję, że za rok spotkamy się w większym gronie... że Zdzichu S. zwycięży chorobę... Gabrysia G. i Jan U. przyjadą z Niemiec, a ci, którzy mieszkają w trójmieście zostaną odszukani... (w końcu mamy internet..)