Bidet, owszem -był. Piękny, zagraniczny i nie na polski emerycki portfel...
Posiadać taki luksus gdzieś między górnopłukiem a szarą rolką papieru "do twarzy"... Ha, ha... znajomych z zazdrości nieźle by poskręcało...
Aby być w zgodzie ze swą pokrętną naturą, udawałam, że jestem zainteresowana. Spytałam, czy aby kupić to cacko, wystarczą mi dwie emerytury czy może muszę wziąć kredyt.. (pan zaproponował kupno na raty).
Zainteresowała mnie też obsługa tego czegoś.
- " Może pan pokazać, jak to się obsługuje z pozycji siedzącej..?" ... Gość chyba wreszcie zakumał, bo przestał się miło uśmiechać...
Tymczasem na estradzie zrobiło się gwarnie...
Więc gdy zagrała muzyka... znalazłam sobie wygodne miejsce, by skręcić kilka krótkich filmików....
Była samba, zumba i flamenco...
Miałam też okazję sprawdzić wzrok (chyba potrzebne mi nowe okulary..) oraz gęstość kości.... okazało się, że osteoporoza jeszcze mi nie grozi..
Dana K. zjawiła się niczym grom z jasnego nieba.. Wzięła mnie nagle, głośno i od tyłu... o mały włos nie zeszłam na zawał...
W ten niecodzienny sposób, chciała mnie zaprosić na zajęcia śmiechoterapii.... Dopiero wizja wygrania w zakładzie dużej czekolady... zachęciła mnie do tych warsztatów...
Warunkiem było, że podczas ich trwania- zachowam swoje urocze ponuractwo... No i wygrałam..!!!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz