Skończyły się czasy młodości i myślenia o niebieskich migdałach. Skończyło się łażenie po świecie z głową w chmurach... Czas stanąć twardo na ziemi, podjąć trudne decyzje i zrobić wszystko aby wyjść z tego jako zwycięzca.
Były to nie tyle marzenia co wyzwania... a raczej takie dwa w jednym.
5- Jako ktoś o wykształceniu zawodowym, wiedziałam, że wiele w życiu nie osiągnę.
Jako 22 latka dostałam od zakładu pracy propozycję i możliwość zrobić średnie i maturę w Technikum Kolejowym jako słuchacz zaoczny. Ale mój pan i władca miał lepszy pomysł... więc machnął mi drugie dziecko.
Dopiero w 1979 r. - ja - matka dzieciom i żona mężom- miałam za sobą świeżo zdany egzamin maturalny. (średnia 4,7- kiedyś nie było szóstek).
Dzięki niemu, jeszcze przed wprowadzeniem stanu wojennego- poszłam na kurs Dyżurnego Ruchu a rok później rozpoczęłam pracę na wymarzonym przez siebie stanowisku.
Gdy rozpoczęłam naukę w Zaocznym Studium Zawodowym w Gdyni - musiałam nauczyć się kłamać by mieć wymówkę na każdą okazję. O tym, że się uczę a w związku z tym pracuję na pół etatu - wydało się niespełna rok przed maturą. Ale była awantura !!!
Tymczasem kolejne marzenie spełnione..! Moje kolejne zwycięstwo..!
6- Następnym marzeniem a raczej życiową koniecznością był rozwód. Gdy się ma toksycznego małżonka, gdy życie przypomina narastający ból zęba to - rozwód bywa jedyną słuszną decyzją. Przygnieciona ciężarem wieloletniej depresji nie sądziłam, że jest on w zasięgu moich rąk... a jednak. Rozwód cywilny rozwiązał sąd a rozwód kościelny nie był konieczny, gdyż mój ślub kościelny od początku- był nieważny.
Czyli można odfajkować kolejne wyzwanie...
7- No i czas na kolejne - chyba ostatnie wyzwanie.
Papierosy... wpadłam w ten nałóg nie będąc jeszcze pełnoletnią.
Najpierw moje życie kontrolowała matka, potem mąż a przez 37 lat - władzę nade mną miało śmierdzące sianko zawinięte w skrawek papieru.
Z pomocą przyszła mi angina. Mój ostatni dymek to: 31 styczeń 2004r. godz 18:30.nastawnia dysponująca GPW.
Dopiero następnego ranka zorientowałam się, że moje papierosy zostawiłam w pracy.
Kilkanaście godzin bez papierosa. Jako palacz powinnam czuć głód nikotynowy..... a tymczasem ja, przewróciłam się na drugi bok, mając swój nałóg głęboko poniżej pleców.
Na nocną służbę dotarłam bez oznak nikotynowej tęsknoty i tak minęło kolejne 12 godzin.
Miałam pierońską satysfakcję, że nie palę już wiele godzin, nie dlatego że nie mam co palić, ale nie palę, bo sama tak zdecydowałam. !!!
Ale to nie wszystko... obliczyłam, ile kasy szło miesięcznie na fajki (kupowałam tzw. "wagonami"). Na tamten czas wychodziło 300 zł. miesięcznie czyli 3.600 zł. rocznie... a więc było o co zawalczyć !.
O nagrodach z tych pieniążków w stylu :nowe okna - nie wspomnę ale jak przyszło do wykupu zakładowe mieszkanie- było z czego dołożyć... czyli kolejne zwycięstwo na moim koncie . BRAWO JA !!!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz