Kolejna osoba, którą poznałam dzięki uczelni dla wcześnie urodzonych, jest sopocianka Dana K.
Już po kilku krótkich bo przypadkowych spotkaniach, miałam wrażenie, że obie wyszłyśmy spod jednej igły...
Pomyślałam
sobie, że wspólne przemierzanie zalanego po uszy trójmiasta, to jeszcze
nie wszystko, co zbliża ludzi, więc gdy zaproponowała wypad na koncert
z czasów wspaniałych lat 70-tych - nawet się nie zawahałam.
Gdy wpadłam do niej, po odbiór biletu- zakochałam się na zabój..
Moja (kolejna) miłość - ma na imię Kajtek ... Jest duży, futrzasty i piękny...
Koncert Czerwonych Gitar, Żuków i jeszcze dwóch kapel, których niestety nie lubię - odbył się w Operze Leśnej pod koniec ciepłego września ... Dlatego dziwiłam się, że ludziska cały czas siedzieli w kurtkach... (tylko czapek i szalików zabrakło).
I wszystko by było do zniesienia gdyby nie dźwiękowiec, który chyba minął się z powołaniem...
Tego nie dało się słuchać..! Nie wiadomo było, czy basista był zbyt głośny i zagłuszał pozostałych, czy membrany w głośnikach były popękane, czy może kapelom wtórował warkot startującego aeroplanu...
Po takim koncercie powinni zwracać pieniądze za wstęp + jakiś dodatek za utratę słuchu...
Jedyne co im wypaliło, to mała demolka w wykonaniu Skiby...
Ale to nie znaczy, że przesiedziałyśmy koncert potulnie wyczekując końca.. Otóż NIE..!
Poszły se baby na górny podest i przetańczyły kilka kawałków - własnym śpiewem próbując zagłuszyć głośniki...
I mimo że oświetlenie było fatalne, jedna z fotek zasłużyła na specjalną oprawę..
No to baby, tankujmy miotły, bo czas wyruszyć na Łysą Górę..!!
Wracam do "Budy"...
Uniwersytet Trzeciego Wieku... Cóż to za dziwadło..??
Z jednej strony miła dla ucha nazwa uczelni, a z drugiej .. hmmm !! Czy zewsząd musi mnie bombardować informacja, że nie jestem już zgrabnym, zdrowym i ślicznym dziewczęciem z ukrytą pod ciemnymi , długimi lokami - głową pełną zwariowanych pomysłów ..? Że moje różowe okulary , które były przez lata bezpiecznie zadomowione na moim ślicznym nosku... wraz ze mną odeszły na zasłużoną emeryturę...?
Młodość..! Gdzie jesteś..? Cóż... teraz można cie znaleźć jedynie na nadgryzionych zębem czasu - starych fotografiach ...
A może powrót do szkolnej ławy da złudne poczucie zatrzymania a nawet cofnięcia się galopującego czasu..??
Zostań w domu...
niedziela, 27 października 2013
piątek, 25 października 2013
29- Decoupage...
Minęły zbyt długie wakacje... Nie napiszę, że się w tym czasie nudziłam bo to nieprawda... ale tęskniłam pierońsko.
Zrekompensowałam więc stracony czas- dokładając sobie w trzecim semestrze warsztaty artystyczne.
Więc teraz, oprócz kontynuacji psychologii i religioznawstwa, doszedł jeszcze decoupage... (ech... ta moja słabość do kolorów)...
Wczoraj byłam na pierwszych zajęciach prowadzonych przez sympatyczną Karolinę W.
Niektóre z pań znały już tą technikę, ale kilka z nas było zupełnie zielonych w temacie...
Na początek poszło ozdabianie kamieni. Różne takie płaskie kamloty aż kusiły, aby pójść z nimi nad wodę i "puszczać kaczki"...
Ale tym razem ... No cóż.. jak nowicjusze coś popsują, to nie będzie żal wyrzucić..
No cóż.. Pierwsze śliwki-robaczywki...
Pod koniec zajęć pstryknęłam kilka fotek, aby kolorowym kolażem podsumować te dwie godzinki twórczego mozołu...
Następne przypadki też zamknę w kadrze, ale już tylko swoje...
Bo tak myślę sobie... może by nam p.Karolina stronkę internetową założyła, a tam mogłaby powstać piękna galeria prac naszych oraz tych, które powstały rok temu i wcześniej...
Teraz muszę się rozglądać za czymś, co zastąpi kamienie..
Mam drewniane pudełko na pędzle, ale ozdobię je dopiero wtedy, gdy technika decoupage - odkryje przede mną wszystkie swoje tajemnice.. Na chwilę obecną, będę musiała zadowolić się słoikiem, kubkiem lub podstawkiem....
wtorek, 22 października 2013
28 -Prawosławie...
Jest sam środek wakacji.
W sopockich knajpkach drzwi otwarte na oścież, uliczni grajkowie szarpią struny, a młodzi i wielobarwni od stóp do głów.. a raczej, od czerwonych tenisówek aż po zielone "irokezy" - przewalają się tłumnie przez Monciak... gdyż jak zwyczaj i kalendarz nakazują, uczniowie i studenci w tym okresie cieszą się upragnionym, bo wolnym od szkolnych zajęć - czasem.
Smażą się w słonecznych promieniach, moczą w Bałtyku swe chude odnóża, popijają browca, szukają nowych sympatii... no i na amen zapominają o swojej uczelni, pedagogach, egzaminach...
Ale i wykładowcy mogą nareszcie odsapnąć od obowiązków i wiszącej nad nimi-niczym miecz Damoklesa- klątwy: "Obyś cudze dzieci uczył "...
Czy ten wzorzec pasuje do wszystkich..?
Otóż NIE..!
Ósmy sierpień, to kolejny - zorganizowany przez naszego Przemysława - wypad w miasto... W jednej z dzielnic Gdańska, ukryta w zieleni i ciszy.. czekała na nas prawosławna Cerkiew.
Ja dotarłam tam z prawie półgodzinnym wyprzedzeniem, więc wtopiłam się w sąsiadującą ze świątynią- zieloność w oczekiwaniu na resztę wycieczki...
Po niedługiej chwili wraz z Przemkiem S. i ks. Dariuszem Jóźwikiem - gospodarzem cerkwi... weszliśmy do świątyni... Było nas w sumie jakieś chyba ze dwa tuziny ludzików.
Przyznaję, że trochę się zawiodłam.... Akustyka w świątyni nie pozwalała na zrozumienie tego, co batiuszka do nas mówił...
Może parafianom to nie przeszkadza... ale wycieczka przybyła po to, by się czegoś dowiedzieć..
Na szczęście w internecie znalazłam filmik zawierający oczekiwaną treść, a poniżej link do strony, z której pozwoliłam sobie ten plik ściągnąć....
http://www.trojmiasto.pl/wiadomosci/Zobacz-prawoslawna-cerkiew-w-Gdansku-n68966.html
No i wspólna fota na odchodne...
W sopockich knajpkach drzwi otwarte na oścież, uliczni grajkowie szarpią struny, a młodzi i wielobarwni od stóp do głów.. a raczej, od czerwonych tenisówek aż po zielone "irokezy" - przewalają się tłumnie przez Monciak... gdyż jak zwyczaj i kalendarz nakazują, uczniowie i studenci w tym okresie cieszą się upragnionym, bo wolnym od szkolnych zajęć - czasem.
Smażą się w słonecznych promieniach, moczą w Bałtyku swe chude odnóża, popijają browca, szukają nowych sympatii... no i na amen zapominają o swojej uczelni, pedagogach, egzaminach...
Ale i wykładowcy mogą nareszcie odsapnąć od obowiązków i wiszącej nad nimi-niczym miecz Damoklesa- klątwy: "Obyś cudze dzieci uczył "...
Czy ten wzorzec pasuje do wszystkich..?
Otóż NIE..!
Ósmy sierpień, to kolejny - zorganizowany przez naszego Przemysława - wypad w miasto... W jednej z dzielnic Gdańska, ukryta w zieleni i ciszy.. czekała na nas prawosławna Cerkiew.
Ja dotarłam tam z prawie półgodzinnym wyprzedzeniem, więc wtopiłam się w sąsiadującą ze świątynią- zieloność w oczekiwaniu na resztę wycieczki...
Po niedługiej chwili wraz z Przemkiem S. i ks. Dariuszem Jóźwikiem - gospodarzem cerkwi... weszliśmy do świątyni... Było nas w sumie jakieś chyba ze dwa tuziny ludzików.
Przyznaję, że trochę się zawiodłam.... Akustyka w świątyni nie pozwalała na zrozumienie tego, co batiuszka do nas mówił...
Może parafianom to nie przeszkadza... ale wycieczka przybyła po to, by się czegoś dowiedzieć..
Na szczęście w internecie znalazłam filmik zawierający oczekiwaną treść, a poniżej link do strony, z której pozwoliłam sobie ten plik ściągnąć....
http://www.trojmiasto.pl/wiadomosci/Zobacz-prawoslawna-cerkiew-w-Gdansku-n68966.html
No i wspólna fota na odchodne...
piątek, 4 października 2013
27 - Human Body
O wystawie Human Body czytałam słowa oburzenia wiele miesięcy wcześniej. Były nawet opinie, że tym "przestępstwem" powinna zainteresować się prokuratura... no bo takie preparowanie zwłok- to barbarzyństwo przecież i brak szacunku dla ludzkiego ciała.
A ja tak sobie wtedy pomyślałam, że przecież zakopując swoich zmarłych w grobach a przez to skazując ich na bycie żarełkiem dla tysięcy bliżej nieokreślonych robali... też popełniamy akt barbarzyństwa...!
Więc gdy padła propozycja pójścia na wystawę "Human Body", pomyślałam, że taka okazja może mi się drugi raz nie trafić... zwłaszcza, że to nasz wykładowca wziął trudy organizatorskie-na swoje barki, a ja szłam na gotowe...
Termin nie kolidował z wykładami, bo seniorki miały już wakacje... a pogoda -mimo złych prognoz- zachęcała do wyjścia z domu...
Kto mógł przypuszczać, że lada chwila, dzień 25 czerwca 2013...okaże się dniem trójmiejskiej apokalipsy....
Czekając na przystanku żałowałam, że wzięłam parasolkę (bo po co mi nadbagaż), ale w autobusie- zmieniłam zdanie...
Kilka przystanków dalej- byłyśmy już we trzy... Ja wciąż sucha i dwie zmokłe kury, czyli Dana K. wraz ze znajomą...
Jechało się wygodnie, bo teraz mokli tylko ci, co na zewnątrz...ale nie na długo...
Ledwie opuściliśmy Sopot, a nasz autobus utkwił kołami w pół metrowej kałuży...
Ej tam... to nie była kałuża, raczej potop biblijny ... a ta naprawdę głęboka woda - była wciąż przed nami.
Pod wiaduktem, deszczówki było na tyle dużo, że ci co sądzili, iż pod nim przejadą - przeliczyli się srodze...
Do Przemka i reszty seniorek dojechaliśmy Taxi z chyba godzinnym opóźnieniem... ale najważniejsze, że dotarliśmy na miejsce i mogłyśmy zaspokoić swoją ciekawość...
To co zobaczyłam było jednocześnie makabryczne i fascynujące...
Nie da się tego opisać w kilku zdaniach.. Nie udało się to nawet zasypywanemu pytaniami Kubie, czyli naszemu przewodnikowi, studentowi medycyny...
To po prostu trzeba zobaczyć na własne oczy..!!
Wewnątrz jest zakaz robienia zdjęć, ale w internecie znalazłam coś takiego...To chyba układ krwionośny nerki...
No i obowiązkowo- zrobiliśmy sobie wspólna fotkę. Młodzieniec po lewej, to nasz przewodnik : Jakub Woźniak. Reszty pozujących przedstawiać chyba nie muszę...
A ja tak sobie wtedy pomyślałam, że przecież zakopując swoich zmarłych w grobach a przez to skazując ich na bycie żarełkiem dla tysięcy bliżej nieokreślonych robali... też popełniamy akt barbarzyństwa...!
Więc gdy padła propozycja pójścia na wystawę "Human Body", pomyślałam, że taka okazja może mi się drugi raz nie trafić... zwłaszcza, że to nasz wykładowca wziął trudy organizatorskie-na swoje barki, a ja szłam na gotowe...
Termin nie kolidował z wykładami, bo seniorki miały już wakacje... a pogoda -mimo złych prognoz- zachęcała do wyjścia z domu...
Kto mógł przypuszczać, że lada chwila, dzień 25 czerwca 2013...okaże się dniem trójmiejskiej apokalipsy....
Czekając na przystanku żałowałam, że wzięłam parasolkę (bo po co mi nadbagaż), ale w autobusie- zmieniłam zdanie...
Kilka przystanków dalej- byłyśmy już we trzy... Ja wciąż sucha i dwie zmokłe kury, czyli Dana K. wraz ze znajomą...
Jechało się wygodnie, bo teraz mokli tylko ci, co na zewnątrz...ale nie na długo...
Ledwie opuściliśmy Sopot, a nasz autobus utkwił kołami w pół metrowej kałuży...
Ej tam... to nie była kałuża, raczej potop biblijny ... a ta naprawdę głęboka woda - była wciąż przed nami.
Pod wiaduktem, deszczówki było na tyle dużo, że ci co sądzili, iż pod nim przejadą - przeliczyli się srodze...
Do Przemka i reszty seniorek dojechaliśmy Taxi z chyba godzinnym opóźnieniem... ale najważniejsze, że dotarliśmy na miejsce i mogłyśmy zaspokoić swoją ciekawość...
To co zobaczyłam było jednocześnie makabryczne i fascynujące...
Nie da się tego opisać w kilku zdaniach.. Nie udało się to nawet zasypywanemu pytaniami Kubie, czyli naszemu przewodnikowi, studentowi medycyny...
To po prostu trzeba zobaczyć na własne oczy..!!
Wewnątrz jest zakaz robienia zdjęć, ale w internecie znalazłam coś takiego...To chyba układ krwionośny nerki...
No i obowiązkowo- zrobiliśmy sobie wspólna fotkę. Młodzieniec po lewej, to nasz przewodnik : Jakub Woźniak. Reszty pozujących przedstawiać chyba nie muszę...
26- Dziesięciolatki....
Panie dyrektorki tworząc zgrane trio, uwięziły nas w kadrze... Ale ja też nie stałam bezczynnie i odwzajemniłam się tym samym..
Wiele studentek UTW otrzymało miano: "Dziesięciolatka".
Oznacza to, że jak wkroczyły w progi naszego uniwerku 10 lat temu... tak uczestniczą w zajęciach do dzisiaj....nie opuściwszy ani semestru..
Ja sobie zrobiłam kilkuletnią przerwę w edukacji, ale ja jestem leser i obibok, a chwile błogiej bezczynności - to przyjaciółki moje najmilsze...
Jedną z dziesięciolatek, jest poetka Teresa L. (już ją przedstawiłam wcześniej), drugą, która polubiłam, jest utalentowana ale bardzo cicha i skromna.... i trzymająca się na uboczu- Anna K.
Ania pisze wiersze i maluje obrazy... Kilka lat temu, brała udział w tworzeniu naszych puzzli...
W godzinach popołudniowych, spotykamy się jeszcze w "Dworku Sierakowskich"...
Tam przeniesiono prace malarskie naszych dziesięciolatek..
W oczy rzuca się ciekawy obraz, który nazwałam: "Połowy o zachodzie.." a jego autorką jest nie kto inny, jak Anna Kuklińska
Pani dyrektor pięknie podziękowała naszym utalentowanym seniorom oraz opiekunom grup malarskich.
To oni, p. Rosvita Stern, Ewelina Mania i Piotr Artwich, przeznaczali własny cenny czas i umiejętności aby sopoccy seniorzy mogli rozwijać swój kolorowy talent...
Aby było muzycznie, zaproszony senior- operowy śpiewak siadł przy fortepianie i uraczył nas kilkoma utworami.. Mnie spodobała się pieśń Okudżawy... ale nie pamiętam jej tytułu. (nazwiska artysty- też nie..)
A potem wino, krakersy i pewnie jeszcze coś, ale przegapiłam...
.
czwartek, 3 października 2013
25-Znów wakacje.......
14 czerwca był dniem kolorowym i bogatym w wydarzenia związane z zakończeniem roku akademickiego na UTW......
Od rana robiłam to, czego robić nie lubię... Włosy na wałki, malowanie pazurków, prasowanie ulubionej i żyjącej w konflikcie z żelazkiem-bluzki...
No bo czy mogę na wytwornym bankiecie straszyć swoją codziennością..?
W największej sali wykładowej na odświętnie udekorowanych stołach,czekały na nas dania przeróżne... kawa, soki i bliżej mi nie znane, ale smakowite przegryzki....
Dopiero po dłuższej chwili, mój wzrok padł na wyjątkowo pięknie udekorowaną bombę kaloryczną....
Ale dziesiąta rocznica działalności sopockiego UTW, to nie jakieś tam w kij dmuchał...
Na takie pyszności skusił się nawet prezydent Sopotu... (do twarzy mu było w błękitnej koszuli). Niby szukał naszych pań dyrektorek, ale jakoś specjalnie oczami za nimi nie strzelał... Za to tortów obojętnie nie ominął...
Natomiast piętro wyżej, czyli na parterze, dwie sale przeznaczono na ekspozycję prac z warsztatów artystycznych...
Był decoupage...
..był rysunek...
i było malarstwo...
I kto mi powie, że babcia to tylko szydełko, maść na reumatyzm i kółko różańcowe..??
A teraz mała przerwa, bo to jeszcze nie koniec dnia...
Od rana robiłam to, czego robić nie lubię... Włosy na wałki, malowanie pazurków, prasowanie ulubionej i żyjącej w konflikcie z żelazkiem-bluzki...
No bo czy mogę na wytwornym bankiecie straszyć swoją codziennością..?
W największej sali wykładowej na odświętnie udekorowanych stołach,czekały na nas dania przeróżne... kawa, soki i bliżej mi nie znane, ale smakowite przegryzki....
Dopiero po dłuższej chwili, mój wzrok padł na wyjątkowo pięknie udekorowaną bombę kaloryczną....
Ale dziesiąta rocznica działalności sopockiego UTW, to nie jakieś tam w kij dmuchał...
Na takie pyszności skusił się nawet prezydent Sopotu... (do twarzy mu było w błękitnej koszuli). Niby szukał naszych pań dyrektorek, ale jakoś specjalnie oczami za nimi nie strzelał... Za to tortów obojętnie nie ominął...
Natomiast piętro wyżej, czyli na parterze, dwie sale przeznaczono na ekspozycję prac z warsztatów artystycznych...
Był decoupage...
..był rysunek...
i było malarstwo...
I kto mi powie, że babcia to tylko szydełko, maść na reumatyzm i kółko różańcowe..??
A teraz mała przerwa, bo to jeszcze nie koniec dnia...
Subskrybuj:
Posty (Atom)