Od rana robiłam to, czego robić nie lubię... Włosy na wałki, malowanie pazurków, prasowanie ulubionej i żyjącej w konflikcie z żelazkiem-bluzki...
No bo czy mogę na wytwornym bankiecie straszyć swoją codziennością..?
W największej sali wykładowej na odświętnie udekorowanych stołach,czekały na nas dania przeróżne... kawa, soki i bliżej mi nie znane, ale smakowite przegryzki....
Dopiero po dłuższej chwili, mój wzrok padł na wyjątkowo pięknie udekorowaną bombę kaloryczną....
Ale dziesiąta rocznica działalności sopockiego UTW, to nie jakieś tam w kij dmuchał...
Na takie pyszności skusił się nawet prezydent Sopotu... (do twarzy mu było w błękitnej koszuli). Niby szukał naszych pań dyrektorek, ale jakoś specjalnie oczami za nimi nie strzelał... Za to tortów obojętnie nie ominął...
Natomiast piętro wyżej, czyli na parterze, dwie sale przeznaczono na ekspozycję prac z warsztatów artystycznych...
Był decoupage...
..był rysunek...
i było malarstwo...
I kto mi powie, że babcia to tylko szydełko, maść na reumatyzm i kółko różańcowe..??
A teraz mała przerwa, bo to jeszcze nie koniec dnia...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz