W ostatnią środę (7. XII), w auli naszego UTW, na dwie godziny weszłam w świat, o którym większość ludzi jedynie czytała w książkach Karola Maya.
Bartosz Stranz z plemienia Czarne Stopy z Montany, przedstawił nam się w języku swojego plemienia i pozdrowił modlitwą, która wraz z dymem tlącej się topoli wytworzyła w auli niezwykły klimat.
Wystarczyło przymknąć na chwilę oczy a miało się wrażenie że gdzieś za oknami pędzi stado bizonów... że za chwilę wsiądę na łaciatego konia i gnana wiatrem wyruszę odkrywać nieznane miejsca gdzieś poza granicą wyobraźni...
Przywiózł ze sobą mnóstwo ciekawych przedmiotów związanych z kulturą Indian...
Wyszywane koralikami sakwy czy ramki do zdjęć zachwycały kolorytem i precyzją wykonania.
A było tego o wiele więcej...
Jego opowieściom towarzyszył pokaz slajdów ukazujący kulturę, zwyczaje i obrzędy rodowitych mieszkańców Ameryki, zepchniętych przez najeźdźców (czyt. nas-białych) - do rezerwatów.
Chętnie i cierpliwie odpowiadał na pytania a ja chwytałam chciwie każde jego słowo.
Tylko głupio się czułam przyciśnięta garbem wstydu za nieobecnych.
Zrobiłam kilka zdjęć i ośmieliłam się nawet poprosić o fotkę we dwoje obok wygarbowanej i ozdobionej przez niezwykłego gościa- jeleniej skóry...
Nie tylko wspólną fotką zostałam obdarowana ale też kawałkiem -wykonanego z obsydianu- grotu z indiańskiej strzały, który jest bardzo stary... od setek lat bowiem, Indianie do polowań - używają strzelb.
Postanowiłam, że będzie on moim talizmanem. Czy w mojej mocy jest go tym uczynić?
Cóż- jeśli tak postanowię- to tak właśnie się stanie.
Dopiero po zamknięciu sali dotarło do mnie, że wraca teraźniejszość, że jestem głodna i chce mi się siku. W trakcie spotkania byłam w zupełnie innym świecie...
Nie zdążyłam nawet podziękować Mikołajowi J.
Filmik a właściwie jego pierwsze 5 minut to rytm magiczny, dodający energii a jednocześnie działający jak mantra... Może nie działa to w ten sposób na każdego ale ja mam duszę wrażliwą i otwartą na niezwykłe doznania...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz