Wracam do "Budy"...

Uniwersytet Trzeciego Wieku... Cóż to za dziwadło..??

Z jednej strony miła dla ucha nazwa uczelni, a z drugiej .. hmmm !! Czy zewsząd musi mnie bombardować informacja, że nie jestem już zgrabnym, zdrowym i ślicznym dziewczęciem z ukrytą pod ciemnymi , długimi lokami - głową pełną zwariowanych pomysłów ..? Że moje różowe okulary , które były przez lata bezpiecznie zadomowione na moim ślicznym nosku... wraz ze mną odeszły na zasłużoną emeryturę...?

Młodość..! Gdzie jesteś..? Cóż... teraz można cie znaleźć jedynie na nadgryzionych zębem czasu - starych fotografiach ...

A może powrót do szkolnej ławy da złudne poczucie zatrzymania a nawet cofnięcia się galopującego czasu..??


Zostań w domu...

niedziela, 9 czerwca 2024

98- Spełnione marzenia / wyzwania - Część 3

 

Skończyły się czasy młodości i myślenia o niebieskich migdałach. Skończyło się łażenie po świecie z głową w chmurach... Czas stanąć twardo na ziemi, podjąć trudne decyzje i zrobić wszystko aby wyjść z tego jako zwycięzca.

Były to nie tyle marzenia co wyzwania... a raczej takie  dwa w jednym.

5- Jako ktoś o wykształceniu zawodowym, wiedziałam, że wiele w życiu nie osiągnę. 

 Jako 22 latka dostałam od  zakładu pracy propozycję i możliwość zrobić średnie i maturę w Technikum Kolejowym jako słuchacz zaoczny. Ale mój pan i władca miał  lepszy pomysł... więc machnął mi drugie dziecko. 

   Dopiero w 1979 r.  - ja - matka  dzieciom i żona mężom- miałam za sobą świeżo zdany egzamin maturalny. (średnia 4,7- kiedyś nie było szóstek). 

Dzięki niemu, jeszcze przed wprowadzeniem stanu wojennego- poszłam na  kurs Dyżurnego Ruchu  a rok później rozpoczęłam pracę na wymarzonym przez siebie  stanowisku. 


 

Gdy rozpoczęłam naukę w Zaocznym Studium Zawodowym w Gdyni - musiałam nauczyć się kłamać by mieć wymówkę na każdą okazję. O tym, że się uczę a w związku z tym pracuję na pół etatu - wydało się niespełna rok przed maturą.  Ale była awantura !!!

Tymczasem kolejne marzenie spełnione..! Moje kolejne zwycięstwo..!


6- Następnym marzeniem a raczej życiową koniecznością był rozwód. Gdy się ma toksycznego małżonka, gdy życie przypomina narastający ból zęba to - rozwód  bywa jedyną słuszną decyzją. Przygnieciona ciężarem wieloletniej depresji nie sądziłam, że jest on w zasięgu moich rąk... a jednak.  Rozwód cywilny rozwiązał sąd  a rozwód kościelny nie był konieczny, gdyż mój ślub kościelny od początku- był nieważny. 

 Czyli można odfajkować kolejne wyzwanie... 


7- No i czas na kolejne - chyba ostatnie wyzwanie.

Papierosy... wpadłam w ten nałóg nie będąc jeszcze pełnoletnią. 

Najpierw moje życie kontrolowała matka, potem mąż a przez 37 lat - władzę nade mną miało  śmierdzące sianko zawinięte w skrawek papieru.

Z pomocą przyszła mi angina. Mój ostatni dymek to:  31 styczeń 2004r. godz 18:30.nastawnia dysponująca GPW.

 


Dopiero następnego ranka zorientowałam się, że moje papierosy zostawiłam w pracy.  

Kilkanaście godzin bez papierosa. Jako palacz powinnam  czuć głód nikotynowy..... a tymczasem ja, przewróciłam się na drugi bok, mając swój nałóg głęboko poniżej pleców. 

Na nocną służbę dotarłam bez oznak nikotynowej tęsknoty i tak minęło kolejne 12 godzin.

Miałam pierońską satysfakcję, że nie palę już wiele godzin, nie dlatego że nie mam co palić, ale nie palę, bo sama tak zdecydowałam. !!! 

Ale to nie wszystko... obliczyłam, ile kasy szło miesięcznie na fajki (kupowałam tzw. "wagonami").   Na tamten czas wychodziło 300 zł. miesięcznie czyli 3.600 zł.  rocznie... a więc było o co zawalczyć !. 

O nagrodach z tych pieniążków w stylu :nowe okna - nie wspomnę ale jak przyszło do wykupu zakładowe mieszkanie- było z czego dołożyć... czyli kolejne zwycięstwo na moim koncie . BRAWO  JA !!!

wtorek, 21 maja 2024

97- Spełnianie marzeń - część 2

4Malowałam od kiedy umiałam utrzymać w dłoniach kredki.  Najpierw były to zwykle mazaje a potem dziwolągi  z wieloma kończynami, wielkimi głowami i trudno było odgadnąć czy to mieli być ludzie czy może zwierzęta.  Lata leciały i szło mi coraz lepiej... co wcale nie znaczy, że szło dobrze .Urodziłam się z brakiem talentu ale wtedy nie miało to dla mnie znaczenia.

Z czasem zdałam sobie sprawę, że Matejko ze mnie nie będzie ale półślepy Picasso z demencją- być może już tak. Po śmierci mojej mamy znalazłam na jej pawlaczu kilka sporych związanych sznurkiem pakietów ... to były moje zeszyty z kolorowymi koszmarkami. Rozbeczałam się wtedy .. ONA to wszystko zbierała, to było dla NIEJ ważne. A we mnie zaczęła  rosnąć potrzeba malowania.

Zatem jak tylko przeszłam na emeryturę postanowiłam cieszyć się kolorami, tak jak w czasie dzieciństwa więc kupiłam sztalugi, farby, pędzle i inne malarskie duperele.

 Wprawdzie talentu w dalszym ciągu nie mam, ale czy to  może być przeszkodą w realizacji moich planów...marzeń ? Zawsze można naśladować  lepszych od siebie.



 Będzie tego więcej... Cierpliwości !


 

czwartek, 4 kwietnia 2024

96- Trzeba marzyć... część 1

 Część 1

Długo tu mnie nie było, więc czas nadrobić zaległości.

Zacznę od rachunku sumienia... Na tapetę pójdą marzenia- głównie te z lat dziecięcych i młodzieńczych,

W okresie dorosłości, czasu na tworzenie marzeń a tym bardziej na ich spełnianie- zabrakło...  aż nadszedł odpowiedni moment, czyli starość.

 No właśnie- często słyszałam : "pracuj jak długo ci się uda, bo emerytura, to oczekiwanie na śmierć.."

Tymczasem ja, czas swojej emerytury wiodę zgodnie ze skrótem: H.W.D.P. więc : 

-Hulaj dusza - czyli już nic nie muszę ale wiele mogę

-Wolność- na przekór utartym zasadom

-Dobrostan - cokolwiek to znaczy

-Poszukam- a jak nie znajdę- sama sobie zrobię

 Nie lubię długaśnych  wstępów a sama to robię... więc wracam do wątku głównego... 

Marzenia. Dzielę je na dwie grupy:

a)- Marzenia, które muszą pozostać w swoim dziwnym świecie czekania na cud. O nich na razie zapomnę.

b)- Lepiej późno niż wcale ... czyli temat na dzisiaj.

1- Moim najstarszym marzeniem było wbiegnięcie na scenę, w białych skarpetkach, z wianuszkiem na głowie,  z bukietem kwiatów aby je dać artyście lub innemu wielkiemu człowiekowi. To był taki piękny zwyczaj w Operze leśnej. 

W dzieciństwie się nie udało ale od czego jest pomysłowość emeryta ? Elżbieta Tatarkiewicz Skrzyńska nie jest artystką ale jest Wielkim Człowiekiem.

 

2- W wieku 15 -18 lat, (jak wiele moich rówieśniczek)  marzyłam o byciu aktorką i oczami wyobraźni widziałam siebie u boku przystojnego aktora na planie filmowym w Hollywood...  Dopiero jako emerytka (baba w niebieskim)- znalazłam się na planie jednego z odcinków serialu- razem z Cezarym...


 3- Gdy miałam lat-16 z groszami- zagościłam w pokoju mojej kuzynki. Ja i moi bracia odrabialiśmy lekcje przy kuchennym stole  a ona miała swój własny pokój... 

Był niewielki  z białymi meblami, białym sufitem i białymi drzwiami a cała reszta pokoju była różowa. Jak ja jej wtedy zazdrościłam. Gdy 30 lat temu dostałam mieszkanie w Sopocie - wspomnienie wróciło i teraz mieszkam w swoim własnym "Różowym Królestwie".


Kolejne marzenia będą w następnym poście, bo pewnie tak jak ja- nie lubicie dłużyzn...

sobota, 11 września 2021

95- Na ścianach kawiarni...

      Cały świat wie, że nie odbieram telefonów z nieznanego mi numeru... no, chyba że się nudzę i mam kaprys zażartować sobie z przypadkowego rozmówcy. Tak było w ostatni piątek sierpnia.

      Odebrałam, dając rozmówcy kilkanaście sekund aż ów się zorientuje, że to nie ten adres... Tymczasem on dobrze wiedział, kim jestem. Gwoździem rozmowy była wystawa fotograficzna: "120 portretów na 120-lecie Sopotu", na którą zaprosił mnie do bycia jednym z tych 120-tu wyróżnionych.

      Jakim cudem..? Skąd o mnie wiedział i dlaczego JA..? Nie jestem żadnym bohaterem, społecznikiem, artystą ani sławną osobistością..! Ponoć byłam na liście, którą dostali z Urzędu Miasta...

      Czy wiecie jak wyglądają kaprawe małe oczka, które ze zdziwienia osiągają rozmiar śliwki renklody...? Ja już wiem, mimo że lustro nie było do tego potrzebne.

         Na sobotę załatwiłam sobie fryzjerkę a kilka godzin później zjawiła się para fotografów. Sympatyczna Łucja i Krzysztof oraz ich Polaroidy. 

      Na ścianach kawiarni umieszczono coś, co przypominało policyjną kartotekę, tylko bez tych ważnych  numerków.


Wkrótce zjawiła się Elżbieta... ale Przemysław to już nie, bo akurat podbijał Warszawę.

Ale czy to jakaś przeszkoda abyśmy niczym-trójca św.- powisieli sobie na jednej ścianie..?





piątek, 24 kwietnia 2020

94- Zostań w domu..!

   Czarne chmury zawisły nad moją ojczyzną i wcale nie pociesza mnie myśl, że na całym świecie jest podobnie i że tysiące osób ma  gorzej niż ja.
   Z natury jestem samotnikiem i mogłabym przesiedzieć wiele tygodni  w swojej różowej  samotni "nie licząc godzin ni lat..",  nie wychodząc z domu...  i to bez uszczerbku na zdrowiu psychicznym.
Co mi tam jakieś parki, molo, lasy czy spacery brzegiem morza.. Umiem bez tego żyć mając świadomość, że to wyłącznie  mój wybór.
   Nadszedł jednak dzień, w którym moje mieszkanie przestało być azylem - a stało się więzieniem, bo to ktoś obcy zakazał mi uczestniczenia w życiu miasta...i właśnie wtedy zatęskniłam do ludzi i miejsc.
Siedzę więc sobie i szukam pretekstu by ponarzekać.
   O siebie się nie lękam, bo stara jestem i pożytku ze mnie niewiele chociaż sporo mam jeszcze  werwy i możliwości... ale o młodych się boję... i nie tylko wirusa mam tu na myśli ale i bazujący na  nim, tragiczny stan kraju... czyli tego co młodzi mogą stracić... Bezrobocie już szczerzy mordę i otwiera wrota niedostatkowi a nawet bezdomności... Ja sama drżę o moje "miliony" spekulując, czy lepiej zostawić je w banku czy trzymać w skarbonce...    Ale chyba zboczyłam z tematu...
        Co może robić emeryt  aby nie zwariować z nudów - będąc odciętym od świata..?
Ja się tym nie martwię...


   Wróciłam do nauki j. hiszpańskiego, dokończyłam czytać Biedronia i Lemańskiego, próbowałam narysować Natana ale na niczym nie umiałam zatrzymać się na dłużej.
   O internecie, konsoli i  robieniu kolaży - nie wspomnę, bo to przecież moja codzienność...  tylko czy nie zaczęło mi trochę odbijać..?
    Bo co powiecie na  to ?- Babcia Bogusia na ołtarzu.. taka sobie ateistyczna, podstarzała, słowiańska Mona Liza... i ta wisienka na torcie czyli modlący się do niej kurdupel.  
         A najlepsze jest to, że nieźle się tym bawię i nikt nie może mi tego zabronić...


   Nadmiar wolnego czasu trochę mnie przydusił więc wróciłam do wspomnień... do pierwszych wierszy, starych filmów,  fotografii z czasów gdy nie bałam się spoglądać w lustro... znalazłam nawet fotkę mojej pierwszej szczeniackiej miłości...
  O wielu wydarzeniach sprzed lat przypomniałam sobie właśnie dzięki fotografiom, n.p. tu, razem z Cezarym w jednym z odcinków jako "baba w niebieskim"...



Wróciłam też myślami do Rzymu i Wenecji  ...



     Od tygodni włóczyłam się po mieszkaniu- szukając celu... no i znalazłam.
MASECZKI  - wyzwanie na czasie.

     Chociaż szycia nie cierpię,  to teraz dałam się wciągnąć w ten  maseczkowy szał... a więc : Alleluja i do przodu..!!!



poniedziałek, 10 lutego 2020

93- Tegoroczną olimpiadę zacząć czas...

Sobotni poranek... Dzwoni budzik więc zrywam się na równe nogi. Błyskawiczna kawa, byle co na ząb... a kanapki, soczek  i -obowiązkowo-wianek lądują w plecaku...  
Sprawdzam co za oknem a tam ziąb jak diabli... Na szczęście załatwiono mi podwózkę u Groszka. 

Czeka mnie przedpołudnie wśród naszych dzieciaków z Zakonu Feniksa i ekipy wspierającej.
Zbiorowa fotka i motywacja Elżbiety- to tradycyjny wstęp a potem - normalka: młodzi na tortury a starsi do kafejki.. i tak mijały godziny.




Poniżej Elżbieta i Bodziarek w zakonnych togach... Pod koniec jedna z nas dostała głupawki ale nie miejcie mi tego za złe...  czasami tak mam-  (dziamdziaki do telefonicznej tapety to przecież nic strasznego).


Po godzinach co poniektórzy kończyli pisanie i dołączali do starszyzny z dziwnymi minami...
A to ktoś coś pomylił, a to zapomniał... Stres mieszał w dziecięcych mózgach i święcił triumfy. Spoko... Co roku tak jest a potem okazuje się, że wszystko poszło dobrą ścieżką , bo przecież strach ma wielkie oczy i zwyczajowo chodzi ze stresem pod rękę.
Tylko Vitii mi brakowało... tej, której zawdzięczam mój pierwszy portret...


niedziela, 12 stycznia 2020

92- Orkiestra Jurka...

    Dziwna ta nasza styczniowa zima...
Wiatr dmucha jakby chciał wywiać z sopockich ulic resztę jesiennych szeleszczących liści... ale przynajmniej nie ma mrozu ani śnieżnej zawieruchy...
     Wielka Orkiestra dziś rozpoczęła działania ale ja już w piątek napotkałam jej zwiastun w postaci kolorowego ambulansu na sygnale  pędzącego sopocką ulicą.
   Wyglądał tak jak ten... a  może to nawet był ten sam..?


      Za dzisiejszym zaspanym oknem zobaczyłam dwie wolontariuszki, którym wietrzna niedziela nie była aż tak straszna...
    Ja  grzałam stare kości w ciepłym pokoju przy ciepłym grzejniku więc wyrzuty sumienia nieźle targały moim ciepłym szlafrokiem...
     Ciepła herbata dla dziewczyn, mały datek do puszki i wspólna fotka... to owoc dzisiejszego dnia.


Kocham Jurka  z całą jego orkiestrą... i chociaż na Facebook wypełzły pisowskie trolle, to i tak milsze memu uchu jest przekleństwo w ustach Jurka niż błogosławieństwo w ustach toruńskiego obłudnika.

środa, 18 grudnia 2019

91- Kolejna konferencja...

Kota z rządem temu, kto policzy na ilu konferencjach byłam w ciągu ostatnich trzech lat.
Ta ostatnia w ECS w Gdańsku... odbyła się stosunkowo niedawno.


Na scenie Przemysław wylicza sponsorów a ja przymykam oczy i robię rachunek sumienia z czasów mojego dzieciństwa. 
   Jakby to było dzisiaj... zielone ławki z dziurką, temperówka z żyletką, rozwidlona stalówka w drewnianej obsadce wciąż brudny kałamarz w tekturowym tornistrze, biały kołnierzyk... a za brak tarczy na rękawie można było dostać trzciną po łapach...



       Minęło prawie 60 lat i zmiany powinny być bardziej niż widoczne .... tylko, czy kształt i kolor  ławek oraz to co wisi na klasowych ścianach można nazwać pozytywnymi zmianami w szkolnictwie..?
    Czy nie trzeba zajrzeć głębiej, zburzyć skostniałe mury systemu i zacząć budować od nowa...no i odrobinę mądrzej ?





  Donald Dervishi  nauczyciel z Albanii pokazał że w jego kraju szkolnictwo nie zawraca serc ni głów tym, którym zawracać  powinno...  Na slajdach zobaczyłam dzieci w jego wiejskiej szkole, które uczą się nawet podczas deszczu.... pomimo że sufit i dach wygląda jak po bombardowaniu.


  Nauczyciel Adam Ziaja uczy  poprzez podróże  a Piotr Milewski  twierdzi, że gry są wspaniałym pomocnikiem w edukacji...
 
       Wtedy uświadomiłam sobie, że ich pomysły nie są mi obce.
Wprawdzie w moim przypadku są one okrojone z realiów i przestrzeni ale jakże wygodne bo dają się zamknąć w domowych pieleszach.
     Minęło kilka dekad od wiosny gdy łaziłam po rzymskich uliczkach próbując zajrzeć do niektórych budowli ale tylko niewyraźne fotki łączą mnie z tamtym okresem...
      Natomiast dzięki graniu  na konsoli mogę wejść tam  gdzie wtedy wejść nie było mi dane.
To dzięki grom mam okazję podziwiać  z bliska misterne zdobienia w Panteonie,  majaczący za plecami Zamek Anioła mieć na wyciągnięcie ręki czy w Koloseum postawić stopy na placu gdzie gladiatorzy walczyli by przeżyć...
       Pewnie ktoś mi zarzuci, że to tylko gra , ale gdy ma się tyle lat i taki stan zdrowia jak ja- to nie powinien dziwaczyć lecz cieszyć się poznawaniem niedostępnego...
       Jako turystka na rzymskich ulicach byłam zaledwie pyłkiem w tłumie... natomiast jako gracz- jestem zdobywcą... Też spróbujcie.




Gdzieś w połowie obrad znalazł się czas na lunch i pamiątkową fotkę... Patrzajcie, podziwiajcie...
 i  nie próbujcie udawać, że nie zazdrościcie.


niedziela, 17 listopada 2019

90- Halloween i baśnie...

    Byłam dzieckiem, gdy mój brat wykradał ojcu dynie z ogrodu i wycinał im szczerbate gęby by w  środku palić świece (przeznaczone na kolędę).
Potem dostawał w skórę za marnotrawstwo a i tak co roku wszystko się powtarzało.
Dlaczego o tym wspominam..??
Bo teraz - po 60 latach-okazuje się, że Halloween to nowinka z Ameryki a demoniczne świętowanie i przebieranki,  powinny być zakazane.
ZAKAZANE...! Takie hasło, jest niczym paliwo rakietowe dla siedzącego we mnie buntownika. 

Środa- 30 październik.
Wskoczyłam w jeansowe rybaczki, koszulkę z Woodstocku z ogromną kolorową pacyfą
 i założyłam  biblijne skarpety... by pójść na filozofię  przebrana za Gender.


 Przemysław wyrobił się z wykładem szybciej niż zazwyczaj, bo mieli się zjawić niezwykli goście czyli Łowcy Słów.

       Elżbieta i Groszek zajmują się opowiadaniem baśni z wielu zakątków świata...
Nie będę o tym pisać, bo aby  wejść w klimat- trzeba tam być i na własne uszy usłyszeć.
      Mam nadzieje, że Ela wraz z Groszkiem któregoś dnia znów staną na mojej drodze...



        To było nieco dziwne - bo niecodzienne... ale w naszej "piwnicznej izbie" już mało co może mnie zaskoczyć. Nawet to, gdyby do klasy wtargnęła rodzinka tuptających jeży...


Kilka dni później okazało się, że sala U3 kocha jeże...


 

środa, 26 czerwca 2019

89- Kto ci pozwolił odejść..?

     Ostatnia środa czerwca... Na dworze prawie 30 stopni a ja - wbrew rozsądkowi-wybrałam się do synagogi po raz czwarty.
     Z każdą kolejną wizytą - wynoszę coś nowego..
 Nie spodziewałam się, że w pełnym słońcu mroczna Nemezis wyciągnie swoje łapska i zabierze to, co do niej nie należy.
  Gdy Jakub nawijał o miejscu kobiet w Judaizmie - zjawił się posłaniec hiobowych wieści...
 To nie miało tak być.. jeszcze nie teraz... Ja się nie zgadzam.! ! !
 Prawda dotarła do mnie po paru godzinach i dopiero wtedy zabolało mocniej.
 Teraz siedzę i  stukam w klawiaturę a moje JA woła, że dokonano złych wyborów...
 Jutro pewnie ktoś zadzwoni i powie, że się pomylił... że czegoś nie zrozumiał...


  Niestety... zostawiłaś wszystko... nas, ból, swoje niepewności i rozterki, niewypłakany żal i niewyśmiane radości...   Odeszłaś do krainy wiecznej muzyki i niewiędnących kwiatów, tam  gdzie po pachnącej łące tańczy się na bosaka, gdzie tęcza wyrasta spod stóp każdego poranka... i gdzie nic już nie boli.
 Nie pójdę na twój pogrzeb... Niepotrzebna tam baba która bluźni bogom... Usiądę cicho w kącie pokoju i będę ryczeć... Ciebie zapamiętam radosną (czasem ci się to zdarzało)...

   

czwartek, 13 czerwca 2019

88- Człowiek z platyny...

    Są w moim życiu chwile, które coś mi rujnują a potem przychodzi taka zupełnie inna i stawia mnie do pionu, otrzepuje z kurzu i wyciera niepotrzebne łzy...
    Pod koniec kwietnia upadłam boleśnie ale gdy opuściłam mury szpitala- wiedziałam, że na mnie nie ma mocnych.
    Jeszcze dwa tygodnie temu samodzielne przejście 100 kroków było dla mnie nie lada wyczynem... Tymczasem w ostatni poniedziałek nie zawahałam się wyruszyć na wyprawę  do Gdańska...(oczywiście że nie na piechotę..!)
     Co mnie tam ciągnęło..?

      W Filharmonii na Ołowiance chciałam pogratulować i wręczyć kwiaty zdobywczyni tytułu "Człowiek Roku 2018".
Wpierw jednak musiałam przeczekać część poświęconą na  "Top produkty". 
  Na scenie zjawiło się kilku laureatów płci męskiej by odebrać swoje nagrody... 
(wiadomo, że za sukcesem każdego mężczyzny stoi silna kobieta... zatem pytam: gdzież one..???)





I oto nadszedł  moment, dla którego porzuciłam wygodne i bezpieczne miejsce w domu.

     Decyzją Kapituły „Dziennika Bałtyckiego”, prestiżowy tytuł Człowieka Roku 2018 otrzymała niezwykła kobieta: Elżbieta Tatarkiewicz-Skrzyńska – sanitariuszka Powstania Warszawskiego - za piękną lekcję patriotyzmu oraz szacunku do historii, człowieka i życia.


Przyjęcie statuetki, owacje na stojąco i  zejście ze sceny...
       Dopiero wtedy mogłam do niej dojść a za mną reszta jej fanklubu: Agata, Dorota, Przemysław, prezydent Jacek Karnowski  i jeszcze ktoś... i jeszcze...
 Można Elżbietę nazywać człowiekiem z żelaza lub marmuru... ale ja mówię o Niej:  "Człowiek z platyny"...

wtorek, 11 czerwca 2019

87- Kto wcisnął czerwony guzik..?


    Dawno, dawno temu,  gdy jeszcze nie byłam emerytką-  syn podrzucił mi konsolę i  grę dla dzieci...
    Minęło kilka lat a ja zaczęłam odczuwać niedosyt...   nie miałam więc oporów aby w ten wirtualny świat wejść głębiej.
     Babcia grająca w pająka czy w wirtualnego brydża nikogo już nie dziwi... ale taka co to nie zawaha się pociągnąć za spust lub rzucić nożem aby wyeliminować przeciwnika -to już mała sensacja.
   I wszystko by sobie tak cicho funkcjonowało, gdyby KTOŚ  z naszego uniwerku nie wcisnął czerwonego guzika  i nie ruszył medialnej lawiny ze mną w roli głównej. 

    Najpierw filmik Marcina Jankowskiego  https://www.youtube.com/watch?v=4Nu9EXg8YDw 

 potem "Dziennik Bałtycki", "Wysokie Obcasy", a kilka tygodni temu- "Newsweek"...
     Jak do tego dodać umieszczenie wywiadu ze mną na stronach Sopockiego Muzeum- http://sopocianie.muzeumsopotu.pl/relacja/bogumila-bartnicka 
to pomyśleć by można, że  tego nie da się udźwignąć... ale -jak widać-  wytrzymała ze mnie bestia.



Dziękuję więc  Monice J. z Dziennika, Dorocie K.. z W.O, Małgorzacie Ś.  z Newsweeka, Aleksandrze K. z Muzeum Sopotu i kilku innym dziennikarzom  n.p.  Polsatu, którzy zagościli w moich skromnych progach...