Na dzień przed "rozdaniem cenzurek", wybrałam się na wernisaż fotograficzny.
Autorami prac byli seniorzy z naszego uniwerku, więc zrozumiałe, że mnie tam zabraknąć nie mogło.
Tematyka była przeróżna ale o jakości i artyzmie prac się nie wypowiem, bo się na tym nie znam... chociaż były takie dwie, od których nie mogłam oderwać oczu.
To portrety autorstwa Magdaleny Hempel i Marka Śmiechowskiego...
Niestety były pod szkłem, więc moje fotki wyszły byle jak...
Aby nie było widać tego, co się odbiło w szkle.... musiałam je trochę obrobić na kompie, co niestety pogorszyło ich jakość.
Jak to na wernisażach bywa, twórcy skupieni w małych gromadkach dyskutowali o tym i o owym... pod ich adresem popłynęły słowa uznania, w zasięgu rąk były ciasteczka i białe wino... a może nawet to był szampan..? Nie wiem, bo jako abstynent nawet warg nie umoczyłam...
Miałam własne plany na dalszy ciąg dnia, niestety.... zostałam przez kilka seniorek porwana do sopockiej filharmonii...
Oczywiście mogłam się od tego wyłgać czymś w stylu: "zapomniałam wyłączyć żelazko..", ale wyszłabym tylko na głupka...
To było bardzo kulturalne wydarzenie, tyle że nie dla mnie...
Ja tego gatunku muzycznego ... nie trawię...
"Strojenie instrumentów" trwało wieczność, potem wystąpił gitarzysta... i wreszcie nastąpiło uroczyste zakończenie koncertu...
Po wyjściu, odetchnęłam z ulgą i jakoś niechcący wymknęło mi się : "Nigdy więcej..! "
Myślałam, że nikt nie usłyszał, ale niestety, seniorki- słuch mają nadspodziewanie dobry...
Wracam do "Budy"...
Uniwersytet Trzeciego Wieku... Cóż to za dziwadło..??
Z jednej strony miła dla ucha nazwa uczelni, a z drugiej .. hmmm !! Czy zewsząd musi mnie bombardować informacja, że nie jestem już zgrabnym, zdrowym i ślicznym dziewczęciem z ukrytą pod ciemnymi , długimi lokami - głową pełną zwariowanych pomysłów ..? Że moje różowe okulary , które były przez lata bezpiecznie zadomowione na moim ślicznym nosku... wraz ze mną odeszły na zasłużoną emeryturę...?
Młodość..! Gdzie jesteś..? Cóż... teraz można cie znaleźć jedynie na nadgryzionych zębem czasu - starych fotografiach ...
A może powrót do szkolnej ławy da złudne poczucie zatrzymania a nawet cofnięcia się galopującego czasu..??
Zostań w domu...
sobota, 28 września 2013
23- Poeci codzienności...
Zagalopowałam się odrobinkę i co nieco mi się po drodze zapodziało...
Więc polatam sobie luźno po urywkach wspomnień....
Chcę nawiązać do osób i zdarzeń, których nie byłoby w moim życiu, gdyby nie sopocki UTW...
N.p. Teresa L. snująca się gdzieś pomiędzy poezją, wrażliwością a zagubieniem...
Nie podam jej nazwiska, bo ci co ją znają- to wiedzą... a ci, którzy nie znają- wiedzieć nie muszą...
Teresa kocha taniec i wiersze, a jej energii, to młodziaki - mogą tylko pozazdrościć...
Początki lata 2007.
W małej sopockiej bibliotece ukrytej wśród bzów i czeremch kwitnących, Terenia uczestniczy w konkursie poetyckim....
Za stołem szacowne jury, wybrańcy czytają swe utwory...
Nadszedł czas na Terenię.
To pierwsze wydrukowane wiersze, pierwsze publiczne czytanie... Z emocji- nie może znaleźć okularów...
Tak właśnie wygląda "Jej debiut"...
Moim zadaniem było nie tylko słuchanie ale i dokumentacja foto...
Potem mały poczęstunek, luźne rozmowy...
Teresa cichutko za biurkiem usiadła, by w skupieniu, na stronach antologii "Miejsce obecności".... wpisać dedykacje dla najbliższych.
"Jestem pani Jesień...
Lubię ciepłe kolory ognia podziwiać
W kominku, ognisku, płonącej świeczce
W dojrzałych winogronach czuję słodycz chwil.
Jestem pani Jesień...
Lubię mgliste, leniwe poranki
Kiedy słońce delikatnie wprowadza się w dzień
I daje miłe ciepło, nie atakując promieniami."
Ja znam dalszy ciąg jej wiersza... lecz na moim blogu- wystarczy okruszek mały...
* * * * *
Rok 2013
Kolejne rozstrzygnięcie konkursu "O złote pióro Sopotu"....
W czerwcowej Galerii, między rymem a cieniem siedzi spora gromadka sopockich twórców...
Były wiersze, oceny, kwiaty a potem wino i tort...
.... i biało-czarne sekrety szeptane na ucho...
Więc polatam sobie luźno po urywkach wspomnień....
Chcę nawiązać do osób i zdarzeń, których nie byłoby w moim życiu, gdyby nie sopocki UTW...
N.p. Teresa L. snująca się gdzieś pomiędzy poezją, wrażliwością a zagubieniem...
Nie podam jej nazwiska, bo ci co ją znają- to wiedzą... a ci, którzy nie znają- wiedzieć nie muszą...
Teresa kocha taniec i wiersze, a jej energii, to młodziaki - mogą tylko pozazdrościć...
Początki lata 2007.
W małej sopockiej bibliotece ukrytej wśród bzów i czeremch kwitnących, Terenia uczestniczy w konkursie poetyckim....
Za stołem szacowne jury, wybrańcy czytają swe utwory...
Nadszedł czas na Terenię.
To pierwsze wydrukowane wiersze, pierwsze publiczne czytanie... Z emocji- nie może znaleźć okularów...
Tak właśnie wygląda "Jej debiut"...
Moim zadaniem było nie tylko słuchanie ale i dokumentacja foto...
Potem mały poczęstunek, luźne rozmowy...
Teresa cichutko za biurkiem usiadła, by w skupieniu, na stronach antologii "Miejsce obecności".... wpisać dedykacje dla najbliższych.
"Jestem pani Jesień...
Lubię ciepłe kolory ognia podziwiać
W kominku, ognisku, płonącej świeczce
W dojrzałych winogronach czuję słodycz chwil.
Jestem pani Jesień...
Lubię mgliste, leniwe poranki
Kiedy słońce delikatnie wprowadza się w dzień
I daje miłe ciepło, nie atakując promieniami."
Ja znam dalszy ciąg jej wiersza... lecz na moim blogu- wystarczy okruszek mały...
Rok 2013
Kolejne rozstrzygnięcie konkursu "O złote pióro Sopotu"....
W czerwcowej Galerii, między rymem a cieniem siedzi spora gromadka sopockich twórców...
Były wiersze, oceny, kwiaty a potem wino i tort...
.... i biało-czarne sekrety szeptane na ucho...
czwartek, 26 września 2013
22-Buddyzm...
Jeszcze gdzieś tak w połowie czerwca, nasza emerycka ciekawość w połączeniu z operatywnością Przemysława... pognała nas do Buddystów kroczących przez życie "diamentową drogą"..
Niestety, długie siedzenie po turecku na poduszkach, spowodowało u mnie drętwienie nóg z równoczesnym wyłączeniem procesów myślowych... więc zamiast opisu wrażeń, wklepię jedną internetową i jedną własną fotkę...
Fotki zbiorowej nie będzie, gdyż gdzieś przepadła, a ja takowej nie zrobiłam......
niedziela, 22 września 2013
21- Misje poboczne.......
Rozpoczynając po raz drugi swoją przygodę z UTW, nie sądziłam, że będzie ona aż tak urozmaicona..
Minęły dopiero dwa semestry składające się z tylko dwóch przedmiotów i jednego wykładowcy... więc powinnam czuć mały niedosyt... Tak się jednak nie stało i to dzięki "misjom pobocznym"...
O niektórych z nich wspomniałam we wcześniejszych postach,...ale przecież to nie wszystko...
W połowie marca usłyszeliśmy opowieść o Martynie.
Jej walka ze stwardnieniem rozsianym, to codzienne zmagania z przeciwnościami losu, z bezradnością medycyny i absurdem "służby zdrowia"... Bo chorować w Polsce - to toczyć bezustanną walkę beznadziei z wolą życia bez bólu...
I jakoś niewielu obchodzi to, że w środku tego chaosu tkwi ktoś taki jak Martyna... zwyczajny chory człowiek, którego nie stać na niezbędne leki, a tym bardziej na zwyczajowe "koperty z prądem"...
Paranoja...!! To przecież nic innego, jak jawna i przyklepana polskim prawem -eutanazja ...
Ale co my, narzekający na strzykanie w kolanie - możemy o tym wiedzieć..?
Jeśli ktoś nie odpisuje 1% ze swoich podatków na jakąś organizację... może pomóc Martynie..!
http://mielyna.blogspot.com/p/od-grudnia-2010-roku-przyjmuje-lek.html
Innym atrakcyjnym przeżyciem było dla mnie uczestnictwo w dwóch prowadzonych przez Przemysława S. warsztatach.. i to w zupełnie innej sopockiej kolorowo witającej przybyszów-uczelni...
Ale teraz nie będę się nad tym rozwodzić..
Minęły dopiero dwa semestry składające się z tylko dwóch przedmiotów i jednego wykładowcy... więc powinnam czuć mały niedosyt... Tak się jednak nie stało i to dzięki "misjom pobocznym"...
O niektórych z nich wspomniałam we wcześniejszych postach,...ale przecież to nie wszystko...
W połowie marca usłyszeliśmy opowieść o Martynie.
Jej walka ze stwardnieniem rozsianym, to codzienne zmagania z przeciwnościami losu, z bezradnością medycyny i absurdem "służby zdrowia"... Bo chorować w Polsce - to toczyć bezustanną walkę beznadziei z wolą życia bez bólu...
I jakoś niewielu obchodzi to, że w środku tego chaosu tkwi ktoś taki jak Martyna... zwyczajny chory człowiek, którego nie stać na niezbędne leki, a tym bardziej na zwyczajowe "koperty z prądem"...
Paranoja...!! To przecież nic innego, jak jawna i przyklepana polskim prawem -eutanazja ...
Ale co my, narzekający na strzykanie w kolanie - możemy o tym wiedzieć..?
Jeśli ktoś nie odpisuje 1% ze swoich podatków na jakąś organizację... może pomóc Martynie..!
http://mielyna.blogspot.com/p/od-grudnia-2010-roku-przyjmuje-lek.html
Innym atrakcyjnym przeżyciem było dla mnie uczestnictwo w dwóch prowadzonych przez Przemysława S. warsztatach.. i to w zupełnie innej sopockiej kolorowo witającej przybyszów-uczelni...
Ale teraz nie będę się nad tym rozwodzić..
środa, 18 września 2013
20- Trzy pokolenia...
Co się może wydarzyć, gdy w jednym pomieszczeniu zbiorą cię ciekawskie dzieciaki, wszędobylskie babcie i kolorowa młodzież..?
Ja mam kilka związanych z taką sytuacją niepokojących wizji więc pójdę tam sama i na własnej skórze doświadczę...
Czas- koniec kwietnia 2013r.
Miejsce - II LO im. Bolesława Chrobrego.
Tuż po przekroczeniu progu pracowni biologicznej, wpada mi w oko pewien przystojniaczek...
Później któraś z uczennic robi mi z nim pamiątkową fotkę- informując, że to szkielet kobiety...
Jak ja mogłam się tak pomylić..?
A co w samej pracowni..?
Na ścianach kolorowe plansze, na stołach mikroskopy, preparaty i jakieś makiety...
Dzieciarnia była wszędzie i zadawała wiele pytań... Wśród nich, cierpliwie krążyła p. Ania Helmin (nauczycielka biologii).. tłumacząc różne rzeczy, n.p. czym jest przyprost... Okazało się, że to wada genetyczna, a nie (jak do tej pory sądziłam)-jakiś organ umieszczony w pobliżu prostaty....
Ja skupiłam się głównie na (wykonanych chyba z gipsu) ludzkich bebechach... Można było sobie wyjąć z nich n.p. wątrobę a nawet jakąś śledzionę czy inną kiszkę... Problem się zaczął dopiero wtedy, gdy jedno z wyjętych płuc nie chciało wrócić na swoje miejsce...
Drugim miejscem otwartym dla nas tego dnia, była pracownia chemiczna...
Przy jednym ze stołów, dwaj młodzieńcy demonstrowali, jak z białka, z którego zbudowane są żywe organizmy n.p. ludzie... można stworzyć paskudne zielone gluty...
Przy innym stole, można było zaobserwować jak wygląda "Burza w probówce"...
To niespełna sekundowe zjawisko próbowano sfotografować, ale nie udało się to nawet naszemu Przemkowi...
Ja poszłam na skróty.. ( ma się ten babski rozum, co nie..?).
Rezultat-poniżej.
Pracownia chemiczna jest miejscem, gdzie seniorka Teresa L. czuje się -jak ryba w wodzie.
No cóż... nie samą poezją żyją poeci... jak mawiali starożytni Rzymianie..
Niejednego chemika mogłaby Terenia zapędzić w kozi róg..
Ja mam kilka związanych z taką sytuacją niepokojących wizji więc pójdę tam sama i na własnej skórze doświadczę...
Czas- koniec kwietnia 2013r.
Miejsce - II LO im. Bolesława Chrobrego.
Tuż po przekroczeniu progu pracowni biologicznej, wpada mi w oko pewien przystojniaczek...
Później któraś z uczennic robi mi z nim pamiątkową fotkę- informując, że to szkielet kobiety...
Jak ja mogłam się tak pomylić..?
A co w samej pracowni..?
Na ścianach kolorowe plansze, na stołach mikroskopy, preparaty i jakieś makiety...
Dzieciarnia była wszędzie i zadawała wiele pytań... Wśród nich, cierpliwie krążyła p. Ania Helmin (nauczycielka biologii).. tłumacząc różne rzeczy, n.p. czym jest przyprost... Okazało się, że to wada genetyczna, a nie (jak do tej pory sądziłam)-jakiś organ umieszczony w pobliżu prostaty....
Ja skupiłam się głównie na (wykonanych chyba z gipsu) ludzkich bebechach... Można było sobie wyjąć z nich n.p. wątrobę a nawet jakąś śledzionę czy inną kiszkę... Problem się zaczął dopiero wtedy, gdy jedno z wyjętych płuc nie chciało wrócić na swoje miejsce...
Drugim miejscem otwartym dla nas tego dnia, była pracownia chemiczna...
Przy jednym ze stołów, dwaj młodzieńcy demonstrowali, jak z białka, z którego zbudowane są żywe organizmy n.p. ludzie... można stworzyć paskudne zielone gluty...
Przy innym stole, można było zaobserwować jak wygląda "Burza w probówce"...
To niespełna sekundowe zjawisko próbowano sfotografować, ale nie udało się to nawet naszemu Przemkowi...
Ja poszłam na skróty.. ( ma się ten babski rozum, co nie..?).
Rezultat-poniżej.
Pracownia chemiczna jest miejscem, gdzie seniorka Teresa L. czuje się -jak ryba w wodzie.
No cóż... nie samą poezją żyją poeci... jak mawiali starożytni Rzymianie..
Niejednego chemika mogłaby Terenia zapędzić w kozi róg..
sobota, 14 września 2013
19- Tańce na plaży... (część 3)
Na terenie "Zatoki Sztuki" mamy do dyspozycji kawałek zastawionego stolikami podestu i mnóstwo piachu z dostępem do morza... Tu zaplanowano tańce w kręgu .
Wstępnie tylko młodzież i średniaki podążyli za Edytą.. Antyki nie lubią piasku w bucikach... ale wkrótce kilkoro z nich dołączyło do roztańczonej gromady... A wtedy nawet ci, co podpierali ścianę - zaczęli nieśmiało podrygiwać w rytm płynącej z głośników- muzyki...
Ja natomiast rozsiadłam się wygodnie i wyjęłam kamerę z nadzieją, że może uda mi się cokolwiek utrwalić w kadrze..(wciąż uczę się obsługi tego ustrojstwa).
Na plaży przybywało ludzików... a w moim pobliżu - butów...
Wkrótce prawie połowa tancerzy - niczym się nie przejmując- pląsała na bosaka...
Nie wiem jak długo to trwało, a to przecież jeszcze nie koniec imprezy..
Było chyba gdzieś w okolicach szesnastej, gdy wkroczyliśmy do Sali Kryształowej na podsumowanie akcji..
To tam zebrano owoce pracowitego dnia oraz rozlosowano upominki...
Prawie dwu metrowa "Sierotka Marysia" uśmiechając się pod nosem i grzebiąc w torbie - łowiła nazwiska szczęśliwców... Do rozlosowania były kijki do nordic walking i książki.
Dzień zakończył się wspólną fotką..
W trakcie tego dnia nie tylko fotki trzaskano... Jedna z licealistek kręciła się wśród nas z kamerką.. I to chyba ona zmontowała składający się z wycinków filmik.
Do domu wróciłam zmęczona, głodna i radosna ... Do wylosowanej dla mnie przez "sierotkę" książki, dobiorę się... ale już nie dzisiaj.
Wstępnie tylko młodzież i średniaki podążyli za Edytą.. Antyki nie lubią piasku w bucikach... ale wkrótce kilkoro z nich dołączyło do roztańczonej gromady... A wtedy nawet ci, co podpierali ścianę - zaczęli nieśmiało podrygiwać w rytm płynącej z głośników- muzyki...
Ja natomiast rozsiadłam się wygodnie i wyjęłam kamerę z nadzieją, że może uda mi się cokolwiek utrwalić w kadrze..(wciąż uczę się obsługi tego ustrojstwa).
Na plaży przybywało ludzików... a w moim pobliżu - butów...
Wkrótce prawie połowa tancerzy - niczym się nie przejmując- pląsała na bosaka...
Nie wiem jak długo to trwało, a to przecież jeszcze nie koniec imprezy..
Było chyba gdzieś w okolicach szesnastej, gdy wkroczyliśmy do Sali Kryształowej na podsumowanie akcji..
To tam zebrano owoce pracowitego dnia oraz rozlosowano upominki...
Prawie dwu metrowa "Sierotka Marysia" uśmiechając się pod nosem i grzebiąc w torbie - łowiła nazwiska szczęśliwców... Do rozlosowania były kijki do nordic walking i książki.
Dzień zakończył się wspólną fotką..
W trakcie tego dnia nie tylko fotki trzaskano... Jedna z licealistek kręciła się wśród nas z kamerką.. I to chyba ona zmontowała składający się z wycinków filmik.
Do domu wróciłam zmęczona, głodna i radosna ... Do wylosowanej dla mnie przez "sierotkę" książki, dobiorę się... ale już nie dzisiaj.
piątek, 13 września 2013
18- Rozmawiajmy.. (część 2)
Następnym punktem programu, była zorganizowana w auli debata o tolerancji.
Za stołem przykrytym zielonym suknem zasiedli- krzesło w krzesło- Żyd, Muzułmanin i Ateista... na widowni przeważali Chrześcijanie... a między nimi -zbrojny w mikrofon - lawirował p.Włodek Raszkiewicz z Radia Gdańsk.
Niejeden rzekłby, że to mieszanina wybuchowa- tymczasem nikt sobie do oczu nie skakał... czyli: Jak się chce-to można..!
Po kilku kwadransach, mój żołądek zaczął dopraszać się uwagi ale musiał jeszcze trochę poczekać....
Nie będę go uciszać kanapką z jajkiem, skoro w piwnicznej izbie czeka na nas catering.. surówki, ciasta, napoje i inne frykasy...
No i nadeszła "godzina zero", czyli-jak łatwo się domyślić- trzynasta z minutami.
Czas ruszyć w miasto ukwieconym korowodem... i niech nam nikt na drodze nie próbuje stanąć.
Jeszcze na ul. Kościuszki, naszym przemarszem zainteresował się rosły w barach - pan mundurowy. Czujne oko stróża prawa zakotwiczyło na maruderach, czyli na mnie i towarzyszącej mi Krystynie zwanej pieszczotliwie Mamukiem...
ON- a gdzie to ten pochód podąża..?
JA- idziemy na plażę.
ON- będziecie kogoś topić..?
JA- nie ma tego w naszych planach, ale jeśli chciałby pan zostać naszą spóźnioną Marzanną... to zobaczymy, co da się zrobić... Plany mamy elastyczne...
ON- nic z tego, mnie raczej trudno utopić - (tu wskazał na rzucający się w oczy mięsień piwny).
JA- to pan jeszcze nie wie, co potrafią zdziałać emerytki ... Zepną się w sobie...a utopią..
Wtedy zjawił się nasz Przemek, który krótkim "Mamy zezwolenie"- zepsuł całą zabawę..
Dopiero gdy dotarliśmy do "Zatoki Sztuki"- zauważyłam, że w naszym pochodzie błękici się p. Edyta od choreoterapii ....
Od czasu, gdy widziałam ją po raz ostatni zmieniła nazwisko, została mamą... ale jakby jej wcale lat nie przybyło (kilogramów też nie)... Jak Ona to robi..???
Za stołem przykrytym zielonym suknem zasiedli- krzesło w krzesło- Żyd, Muzułmanin i Ateista... na widowni przeważali Chrześcijanie... a między nimi -zbrojny w mikrofon - lawirował p.Włodek Raszkiewicz z Radia Gdańsk.
Niejeden rzekłby, że to mieszanina wybuchowa- tymczasem nikt sobie do oczu nie skakał... czyli: Jak się chce-to można..!
Po kilku kwadransach, mój żołądek zaczął dopraszać się uwagi ale musiał jeszcze trochę poczekać....
Nie będę go uciszać kanapką z jajkiem, skoro w piwnicznej izbie czeka na nas catering.. surówki, ciasta, napoje i inne frykasy...
No i nadeszła "godzina zero", czyli-jak łatwo się domyślić- trzynasta z minutami.
Czas ruszyć w miasto ukwieconym korowodem... i niech nam nikt na drodze nie próbuje stanąć.
Jeszcze na ul. Kościuszki, naszym przemarszem zainteresował się rosły w barach - pan mundurowy. Czujne oko stróża prawa zakotwiczyło na maruderach, czyli na mnie i towarzyszącej mi Krystynie zwanej pieszczotliwie Mamukiem...
ON- a gdzie to ten pochód podąża..?
JA- idziemy na plażę.
ON- będziecie kogoś topić..?
JA- nie ma tego w naszych planach, ale jeśli chciałby pan zostać naszą spóźnioną Marzanną... to zobaczymy, co da się zrobić... Plany mamy elastyczne...
ON- nic z tego, mnie raczej trudno utopić - (tu wskazał na rzucający się w oczy mięsień piwny).
JA- to pan jeszcze nie wie, co potrafią zdziałać emerytki ... Zepną się w sobie...a utopią..
Wtedy zjawił się nasz Przemek, który krótkim "Mamy zezwolenie"- zepsuł całą zabawę..
Dopiero gdy dotarliśmy do "Zatoki Sztuki"- zauważyłam, że w naszym pochodzie błękici się p. Edyta od choreoterapii ....
Od czasu, gdy widziałam ją po raz ostatni zmieniła nazwisko, została mamą... ale jakby jej wcale lat nie przybyło (kilogramów też nie)... Jak Ona to robi..???
17-Nikt nic nie wie... (część 1)
Na którymś z wykładów usłyszeliśmy, że szykuje się ciekawa akcja: " Dni Solidarności Międzypokoleniowej i Międzykulturowej" i w związku z tym, obecność kilku aktywnych seniorek będzie niezbędna...
Mimo iż nie zostałyśmy wtajemniczone w szczegóły - weszłam w to na ślepo.
Tuż przed terminem dowiadujemy się o co biega ..
Podstawą miała być współpraca młodzieży z II LO , słuchaczy SWPS oraz seniorów z UTW... czyli kolorowe połączenie przyjemnego z pożytecznym ...
Pomysł i koordynacja - nie kto inny jak Przemek Staroń i niedoceniona p. Lidia ... Chociaż bardzo możliwe, że ktoś jeszcze maczał w tym swoje paluchy.
Ale po kolei...
Dnia 23 kwietnia zjawiam się w progach II LO w Sopocie i od razu, patrol dyżurujących licealistek, pokazał mi - gdzie moje miejsce.. (a ja w pierwszym rzędzie chciałam zlokalizować WC)...
Trudno, pójdę poszukać później...
"Piwniczna izba" mieściła stoły, krzesła, wysłużoną kanapę i obowiązkowy komputer...
Sporo etnicznych drobiazgów gnieździło się w różnych zakamarkach, a na ścianach fotograficzne i ciekawe dziwności... Dobrze, że Leonardo tego nie widzi.!
Wraz z p. Wandą i trzema młodymi ludźmi z LO, bierzemy w posiadanie jeden ze stołów. Do wykonania zadania mamy arkusz bristolu, bibułę, klej, kredki, plastelinę...(czuję się jakbym wróciła do przedszkola).
Naszym zadaniem jest stworzenie kompozycji, która będzie symbolizowała któreś z państw europejskich..
Mnie się roiło Machu Picchu, ubrany w barwne poncho człowieczek grający na zamponii, puszysta lama skubiąca trawę... ale niestety, Peru z Europą nawet nie graniczy...
Z kompa leci "Status Quo" a my, po krótkiej naradzie wybieramy Hiszpanię.
Tancerka flamenco miała być wiotka i śliczna, a wyszło-co wyszło: mała główka oraz ramiona jak u niedożywionego Pudziana...
Sytuację ratuje falbaniasta sukienka...
Piętro wyżej trwa produkcja kwiecia.. Tam też jest miło i kolorowo a nawet muzycznie i tanecznie..
(nie ja jestem autorką powyższej fotki)
Mimo iż nie zostałyśmy wtajemniczone w szczegóły - weszłam w to na ślepo.
Tuż przed terminem dowiadujemy się o co biega ..
Podstawą miała być współpraca młodzieży z II LO , słuchaczy SWPS oraz seniorów z UTW... czyli kolorowe połączenie przyjemnego z pożytecznym ...
Pomysł i koordynacja - nie kto inny jak Przemek Staroń i niedoceniona p. Lidia ... Chociaż bardzo możliwe, że ktoś jeszcze maczał w tym swoje paluchy.
Ale po kolei...
Dnia 23 kwietnia zjawiam się w progach II LO w Sopocie i od razu, patrol dyżurujących licealistek, pokazał mi - gdzie moje miejsce.. (a ja w pierwszym rzędzie chciałam zlokalizować WC)...
Trudno, pójdę poszukać później...
"Piwniczna izba" mieściła stoły, krzesła, wysłużoną kanapę i obowiązkowy komputer...
Sporo etnicznych drobiazgów gnieździło się w różnych zakamarkach, a na ścianach fotograficzne i ciekawe dziwności... Dobrze, że Leonardo tego nie widzi.!
Wraz z p. Wandą i trzema młodymi ludźmi z LO, bierzemy w posiadanie jeden ze stołów. Do wykonania zadania mamy arkusz bristolu, bibułę, klej, kredki, plastelinę...(czuję się jakbym wróciła do przedszkola).
Naszym zadaniem jest stworzenie kompozycji, która będzie symbolizowała któreś z państw europejskich..
Mnie się roiło Machu Picchu, ubrany w barwne poncho człowieczek grający na zamponii, puszysta lama skubiąca trawę... ale niestety, Peru z Europą nawet nie graniczy...
Z kompa leci "Status Quo" a my, po krótkiej naradzie wybieramy Hiszpanię.
Tancerka flamenco miała być wiotka i śliczna, a wyszło-co wyszło: mała główka oraz ramiona jak u niedożywionego Pudziana...
Sytuację ratuje falbaniasta sukienka...
Piętro wyżej trwa produkcja kwiecia.. Tam też jest miło i kolorowo a nawet muzycznie i tanecznie..
(nie ja jestem autorką powyższej fotki)
wtorek, 3 września 2013
16- Wiosenna Galeria Sztuki
Dla mnie - WIOSNA-zawsze rozpoczyna się 8 marca.
Tego dnia kupuję sobie pierwsze cięte kwiaty, a jeśli pogoda jest znośna- to również idę przywitać się z Bałtykiem.
I mało mnie obchodzi, że kalendarz i synoptycy twierdzą, że wiosny jeszcze nie ma...
Bo dla mnie WIOSNA, to bardziej stan ducha niż pora roku.
Jest 26 marzec 2013r.
Pod opieką naszego Przemka S., który dba o to, by seniorki zbyt wiele czasu nie spędzały na samotnym oglądaniu telewizyjnych gniotów - spotykamy się w Sopockiej Galerii Sztuki...
Wystawa malarstwa A.Strumiłło, H. Strenga i M.Włodarskiego, oraz coś,
co dziwnie przypominało mi bałagan w warsztacie naszych monterów,
czyli instalacja R. Kuśmirowskiego - odsłaniały przed gromadką seniorek- swoje tajemnice...
Pewnie jestem staroświecka.. a nawet na pewno jestem... bo mnie bardziej podobały się obrazy Anny Waligórskiej -zepchnięte do skąpo oświetlonej szatni...
Było coś jeszcze, co bardzo przypadło mi do gustu... To zilustrowane pokazem slajdów - opowieści podróżnicze po Ukrainie i krótki historyczny rys z Siczy Kozackiej....
Aby było śpiewniej na blogu, wklepuję w prawy margines-śpiewającego przy dźwiękach bandury- Ostapa Kindraczuka z Jałty...
Osełedec na głowie i wąsiska dłuższe niż podbródek- to atrybuty prawdziwego Kozaka..
Tego dnia kupuję sobie pierwsze cięte kwiaty, a jeśli pogoda jest znośna- to również idę przywitać się z Bałtykiem.
I mało mnie obchodzi, że kalendarz i synoptycy twierdzą, że wiosny jeszcze nie ma...
Bo dla mnie WIOSNA, to bardziej stan ducha niż pora roku.
Jest 26 marzec 2013r.
Pod opieką naszego Przemka S., który dba o to, by seniorki zbyt wiele czasu nie spędzały na samotnym oglądaniu telewizyjnych gniotów - spotykamy się w Sopockiej Galerii Sztuki...
Wystawa malarstwa A.Strumiłło, H. Strenga i M.Włodarskiego, oraz coś,
co dziwnie przypominało mi bałagan w warsztacie naszych monterów,
czyli instalacja R. Kuśmirowskiego - odsłaniały przed gromadką seniorek- swoje tajemnice...
Pewnie jestem staroświecka.. a nawet na pewno jestem... bo mnie bardziej podobały się obrazy Anny Waligórskiej -zepchnięte do skąpo oświetlonej szatni...
Było coś jeszcze, co bardzo przypadło mi do gustu... To zilustrowane pokazem slajdów - opowieści podróżnicze po Ukrainie i krótki historyczny rys z Siczy Kozackiej....
Aby było śpiewniej na blogu, wklepuję w prawy margines-śpiewającego przy dźwiękach bandury- Ostapa Kindraczuka z Jałty...
Osełedec na głowie i wąsiska dłuższe niż podbródek- to atrybuty prawdziwego Kozaka..
poniedziałek, 2 września 2013
15- Psychologia...
Stara i dobra "Psychologia" znów mnie skusiła. Przez dwa lata gromadziłam przekazywaną nam przez Edytę wiedzę, ale przecież psychologia to nauka, która wnosi wciąż coś nowego... zatem nie będzie to powtórka - lecz kontynuacja... A że minęło kilka lat od tamtych wykładów, więc i luk w pamięci miało prawo przybyć..
Nowością -dla mnie- był sposób prowadzenia zajęć...
To nie ten rodzaj wykładu z jakim spotykałam się przez lata mojej nauki, ale coś na kształt luźnej gawędy...
Gdyby dźwięki dobiegające z gwarnej ulicy zmienić na ciche kumkanie żab - pewnie nie tylko ja (posiadaczka niesfornej wyobraźni), miałabym wrażenie, że siedzę przy harcerskim ognisku a nie w zimnych szkolnych murach....
Jak wcześniej wspominałam, nie tylko słowem karmi nas Przemek S., który zaplanował kolejny wypad w teren... ale o tym w następnym poście..
Nowością -dla mnie- był sposób prowadzenia zajęć...
To nie ten rodzaj wykładu z jakim spotykałam się przez lata mojej nauki, ale coś na kształt luźnej gawędy...
Gdyby dźwięki dobiegające z gwarnej ulicy zmienić na ciche kumkanie żab - pewnie nie tylko ja (posiadaczka niesfornej wyobraźni), miałabym wrażenie, że siedzę przy harcerskim ognisku a nie w zimnych szkolnych murach....
Jak wcześniej wspominałam, nie tylko słowem karmi nas Przemek S., który zaplanował kolejny wypad w teren... ale o tym w następnym poście..
Subskrybuj:
Posty (Atom)